środa, 17 lipca 2019

Czego nauczyły mnie fejsbukowe grupy?


Dziś będzie krótko. Będzie o dużych grupach na Facebooku, bo w końcu jestem ich weteranką. No to czego mnie one nauczyły?

Jeśli masz dość tego wszystkiego, co odpierdala się na grupie, po prostu z niej odejdź.

Powody mogą być różne. Może masz dość dram. Może nie podoba ci się klimat tam panujący. Może szybko czujesz wypranie z energii, gdy tam przebywasz. Może ktoś tam cię wkurwia. W każdym razie odejdź. Pierdol sentymenty i dawne świetne momenty (ale mi się zrymowało). Szanuj swój czas i energię.

Na prawie każdej dużej grupie będą dramy i nic na to nie poradzisz.

W końcu jest tam natężenie ludzi o różnych charakterach. Jedni myślą, zanim coś chlapną, a inni od razu wydają krzywdzący osąd. Przyznasz się chociażby do popełnienia jakiegoś życiowego błędu? Zaraz znajdzie się kilkadziesiąt osób, które cię zjadą. Albo kulturalnie napiszesz, dlaczego nie zgadzasz się z postem danego autora, a ten zaraz stwierdzi, że pewnie starzy w domu cię tłuką. Ba, czasem do dramy wystarczy lubienie disco polo, gdy reszta woli metal. Co zrobisz, nic nie zrobisz.

Ban to nie koniec świata.

Naprawdę. Przestań pisać do administratora prośby o przywrócenie na grupę. Nie pisz też nigdzie pytania o to, co zrobić, by tam wrócić. Czy naprawdę wszystko podobało ci się w tej grupie? Na pewno nie. Prędzej czy później przypomnisz sobie te gorsze momenty, te naprawdę niefajne sytuacje, i to nie zawsze z twoim udziałem. I czy nie cieszysz się z tego, że w końcu masz więcej czasu na swoje zainteresowania, które zaniedbywałeś z racji śledzenia miliona wątków, które na dobrą sprawę nic nie wnosiły do twojego życia? A jeśli nie chcesz tracić kontaktu z pewnymi osobami, to przecież wciąż mają konta na Fejsie i  Instagramie, więc przeżyjesz.

A najlepiej jest czasem odpocząć od wszelkich grup, niezależnie od tego, czy z nich odchodzisz, czy nie.

Potraktuj je jako dodatek do życia, a nie jego ważną część. Skup się na realnym życiu. Rozwijaj pasje, spotykaj się ze znajomymi. Rób cokolwiek, co nie wiąże się z przesiadywaniem na kolejnych grupach. Naprawdę nie są warte tego, byś dla nich rezygnował z życia.

wtorek, 9 lipca 2019

Początek kolejnej łódzkiej przygody

Choć do coraz lepszego poznawania Łodzi wróciłam ponad dwa lata temu, w moim przypadku przebiega to bardzo powoli. Być może wynika to z tego, że jak na typową wieśniaczkę przystało, nie jestem przyzwyczajona do częstszego bywania w dużych miastach. Może nawet i nie chcę w nich tak często bywać.

Po kilku miesiącach przerwy, w lutym w końcu zawitałam do stolicy mojego województwa, i to o dość nietypowej jak na mnie porze, bo wczesnym wieczorem. Co mnie tam wtedy sprowadziło? Rozmowa o pracę. Tak, chwilowo wymyśliłam sobie, by poszerzyć teren poszukiwania nowej pracy także o Łódź. Wcześniej wysłałam CV w odpowiedzi na ogłoszenia z paru miejsc w tym mieście i z jednego z nich ktoś się odezwał. Także gdy wysiadłam na dworcu Łódź Fabryczna, zaczęłam poszukiwania miejsca docelowego.

Było zimno, ciemno, a na chodnikach leżały jeszcze resztki śniegu. A ja chodziłam pobliskimi ulicami i nie wiedziałam, w którym konkretnie kierunku się udać. Wiedziałam też jednak, że musi to być gdzieś blisko, bo w Śródmieściu. Kręciłam się trochę po ulicy Narutowicza. W oddali było widać oświetlony Teatr Wielki. I gdy tak szłam i szłam, pomyślałam sobie, że może by tak w końcu zapytać kogoś o drogę. Padło na pewnego pana w średnim wieku. Ten jednak mnie olał i szedł dalej. I to był moment, kiedy po raz pierwszy spotkała mnie taka sytuacja. Potem już nie zagadywałam ludzi, z których większość gdzieś się spieszyła, co jest w sumie typowe dla dużego miasta. Nie wiedzieć czemu, przeszłam na drugą stronę ulicy i chwilę potem znalazłam się właśnie na Placu Dąbrowskiego, pod Teatrem Wielkim. A tam stały taksówki. Stanęłam sobie przy jednej z nich i dalej nic, co w pewnym momencie zirytowało kierowcę, który wziął mnie za żebraczkę. W końcu jednak pojechaliśmy na miejsce docelowe.

Nie dostałam tej pracy. Okazało się, że potrzebują kogoś z doświadczeniem w tej konkretnej branży. Szkoda tylko, że ani w ogłoszeniu, ani w rozmowie przez telefon nie było o tym mowy. Straciłam więc tylko czas. W końcu uznałam, że dobrze się stało, bo w końcu nie mieszkam nawet w Piotrkowie, by pomyśleć o pracy w Łodzi. Oj, byłby problem z ewentualnym powrotem do domu w takiej sytuacji.

Przy budynku, w którym miałam rozmowę o pracę stała kolejna taksówka. Pojechałam nią oczywiście na dworzec Łódź Fabryczna. Czyli przyjechała-wróciła. Zanim wsiadłam w busa do Piotrkowa, zdążyłam zrobić zdjęcie jednemu z dworcowych murali.


Na następną wizytę w Łodzi musiałam trochę poczekać. Chciałam, by było wtedy ciepło, ale też nie upalnie. W końcu w pewną sobotę, pod koniec czerwca uznałam, że wreszcie nadszedł ten moment. Także pojawiłam się w Piotrkowie i wsiadłam w busa, który najdalej zatrzymywał się na Placu Dąbrowskiego. W końcu po jakiejś godzinie wysiadłam. I tak szłam sobie ulicą Narutowicza. 


Po drodze z daleka zobaczyłam mural, który już kiedyś widziałam. Czy tego dnia miałam zobaczyć kolejne? Na razie wybierałam się na ulicę Piotrkowską, której nie widziałam prawie rok. Tak, dobrze czytacie. Pędziłam, bo wiedziałam, że w Łodzi mogę spędzić najwyżej cztery godziny, by zdążyć na wczesnowieczornego busa do Piotrkowa. Następnym razem pojadę wcześniej. O ile będzie następny raz.

W końcu dotarłam na Piotrkowską. Co tam chciałam zobaczyć? Na pewno niedawno powstały pomnik jednorożca. Najpierw jednak uznałam, że fajnie by było po długiej przerwie zobaczyć Pasaż Róży. Zanim to jednak nastąpiło, zobaczyłam ludzi jadących rikszami (ciekawe, czy kiedyś i ja tak sobie pojadę) oraz jakąś rodzinkę robiącą sobie zdjęcia przy jednym z licznych pomników w tych okolicach. Standard. W końcu dotarłam na Pasaż Róży, gdzie prócz mnie było tylko kilka osób. I dobrze. 




W końcu stamtąd wyszłam, wrzucałam pierwsze zdjęcia na Instagrama i szłam ulicą Piotrkowską. Zobaczyłam antykwariat. Choć lubię takie miejsca, tym razem nie weszłam do środka. Dalej był już raz przeze mnie widziany pomnik Misia Uszatka, który jakaś dziewczynka głaskała niczym psa. To też typowe. 

Weszłam do sklepu z pamiątkami, choć na ogół omijam takie miejsca. Nie skusiłam się na notes z folklorystycznym motywem, choć tak bardzo mi się podobał. Zamiast niego kupiłam dwa najtańsze, płaskie magnesy na lodówkę, które zamierzałam dołączyć do listów. Tak, wciąż piszę listy. Wyszłam, szłam dalej i w pewnym momencie przeszłam na drugą stronę ulicy, bo z daleka zobaczyłam mural. O, taki.


Znajduje się on na przylegającej do Piotrkowskiej ulicy Roosevelta. 
I znów przeszłam na drugą stronę Piotrkowskiej, bo z daleka widziałam Stajnię Jednorożców. A oto i ona.


No i jednorożec. 


Oczywiście musiałam poczekać, aż pójdzie sobie w końcu te parę osób, które robiły sobie przy nim zdjęcia. 

I szłam dalej, choć w sumie nie widziałam już niczego ciekawego. I dotarło do mnie, że wciąż nie dopadło mnie znajome uczucie przebodźcowania pomimo tłumów na ulicy. W oddali widziałam Galerię Łódzką, ale zdecydowanie nie zamierzałam do niej iść.  Także w tył zwrot. W pewnym momencie szłam obok kilku zaparkowanych samochodów. I wtedy właśnie jakaś kobieta około czterdziestki spytała mnie po angielsku, czy można tu parkować. Nie wiedziałam, bo w końcu nie jestem tutejsza, ale odpowiedziałam "Yes". A ona się uśmiechnęła. 

Szłam i szłam. I co mam z tym przechodzeniem na drugą stronę ulicy? Jakaś starsza pani chciała mi za parę złotych sprzedać korale. Podziękowałam i poszłam sobie. Niedługo potem jakiś facet rozdawał na ulicy schłodzone piwa bezalkoholowe. Także tak sobie szłam i piłam. W smaku średnie moim zdaniem. 
W końcu załapałam się na kolejny mural. 


Potem już właściwie nie miałam żadnych przygód. Na szczęście tego dnia nikt nie rzucił do mnie tekstem "Da pani złotówkę". Szłam już na dworzec Łódź Fabryczna, choć do odjazdu busa do Piotrkowa została jeszcze jakaś godzina. A na dworcu robiłam w notatniku na smartfonie prywatne notatki, których nigdy nikomu nie pokażę oraz oczywiście kolekcjonowałam kolejne murale. W rezultacie miałam już chyba wszystkie z tego konkretnego miejsca.






I to tyle. Na następną wizytę w Łodzi chciałabym przeznaczyć więcej czasu, więc chętnie dowiem się, co jeszcze ciekawego można tam zobaczyć. Jakieś propozycje?