sobota, 24 października 2015

Jestem po dwudziestce i nie mam życia


Permanentna samotność. Sytuacja, w której nikt nie chce się znaleźć. Tak, dotyczy to też skrajnych introwertyków, którzy po pewnym czasie wychodzą ze swojej pustelni. Bo jednak są jakieś granice nawet, jeśli twierdzisz, że w ogóle nie potrzebujesz ludzi.

Skończyłeś szkołę lub studia. I nagle okazuje się, że nie masz już znajomych. No, może czasem popiszesz przez chwilę z którymś z nich na Twarzoksiążce. Ale i to nie trwa wiecznie. Próbujesz umówić się na spotkanie. Okazuje się jednak, że tej osobie ciągle coś wypada. Dajesz sobie spokój. W końcu ludzie mają swoje życie, problemy, pracę, sporo nauki na studiach, być może zakładają rodziny. Potem dochodzisz do wniosku, że mają cię po prostu w dupie - jakby zależało im na kontakcie z tobą, pewnie odezwaliby się chociaż czasem pierwsi.
Z rodziną dobrze tylko na zdjęciu. Gdy próbujesz komuś z nich opowiedzieć o swoich problemach, słyszysz jakieś banalne rady typu "weź się w garść" lub "weź się za jakąś robotę, to problem zniknie".
Powiedzmy, że jeszcze się nie poddajesz. Myślisz, by skorzystać z różnych miejsc w Internetach, które podobno ułatwiają życie, także to towarzyskie. Zaczynasz więc siedzieć na różnych forach i portalach randkowych. Zakładasz też bloga. Po pewnym czasie okazuje się, że istnieją na tym świecie osoby, które cię rozumieją, bo mają lub miały podobne problemy. Całkiem możliwe, że łączy cię z kimś również gust muzyczny, czy filmowy, co wiąże się ze wspólnymi wypadami na koncerty i do kina. Jednak czar pryska, gdy okazuje się, że ten ktoś mieszka w odległości kilkuset kilometrów od ciebie.

Po iluś tam miesiącach/latach starań o posiadanie (ja pierniczę, co za słowo) chociaż jednej znajomej osoby, z którą możesz gdzieś wyjść, odpuszczasz. Zaszywasz się w domu. Wychodzisz z niego tylko wtedy, gdy jest to konieczne. Wchodzisz na Twarzoksiążkę, gdzie widzisz różne zdjęcia z imprez, czy takich zwyczajnych spotkań i zastanawiasz się, czemu też tak nie możesz. Co z tobą jest nie tak? Przez pół dnia płaczesz. Drugie pół dnia usiłujesz zagłuszyć ból używkami. Coraz częściej masz myśli samobójcze. I gdy kończysz ze sobą, nagle na Twarzoksiążce pojawiają się pytania, dlaczego. Pojawia się lawina wirtualnych zniczy. A gdzie ci ludzie, do cholery, byli wcześniej?

piątek, 16 października 2015

Gdy sprawa się rypła, czyli "fejm"


Na dawnym blogu miałam w zwyczaju pisać za dużo. Nie tylko o sobie, lecz i o innych ludziach. Ze szczegółami opisywałam różne mocne rzeczy odnośnie sytuacji w domu i szkole. Poruszałam też tematy dotyczące np. tego, co działo się w kraju i na świecie, lecz postów tamtego rodzaju było zdecydowanie więcej. Oczywiście wszystko w wielkiej tajemnicy. No przecież nikomu nie podawałam adresu, a blogów są miliony, więc komu chciałoby się zadać sobie tyle trudu przy wyszukiwaniu? Ale jednak...Wystarczył jeden wpis źle zrozumiany przez pewną osobę i się zaczęło. Jednak nie uczyłam się na błędach, więc nic dziwnego, że kolejne zmiany nicków i adresów nic nie dały.
Aż w końcu, 2 lata temu chyba zaczęło coś do mnie docierać. Skończyłam dziecinną wojnę z hejterkami i na luzie prowadziłam dalej bloga. Prawdopodobnie zostałabym na nim, gdyby nie te problemy z Onetem.

Zaczęłam prowadzić tego bloga i było fajnie, miło, przybyło kilkoro nowych czytelników...Innymi słowy sielanka do porzygu. Pewnego dnia coś mnie podkusiło, by dołączyć do największej twarzoksiążkowej grupy zrzeszającej polskich blogerów. I zaczęłam spam linkiem. I jeszcze raz, i jeszcze... I nagle przyszedł post z pytaniem od pewnej blogerki w stylu "Czy moi znajomi widzą posty na tej grupie?" Odpowiedź była twierdząca. Tak, ta grupa była wtedy publiczna i to przeoczyłam. Ogarnięcie dziesięć! I nagle dotarło do mnie, że prawdopodobnie WSZYSCY mają ten cholerny adres bloga. Początkowo była mi tak jakoś dziwnie, gdy to sobie uzmysłowiłam, jednak po ochłonięciu uznałam, że pieprzę to. Może tu wchodzić cały powiat piotrkowski, a nawet cały świat.

Koniec historii jest taki, że aktualnie link do tego bloga widnieje na każdym portalu, na którym się udzielam, a nawet od kilku miesięcy prowadzę stronę na Twarzoksiążce. Kiedyś ją rozkręcę. A, i nie ma żadnych hejtów. Bo takie nudne rzeczy piszę :D

niedziela, 11 października 2015

Liebster Blog Award, cz. 4



Wow, chyba rok się w to nie bawiłam. A że lubię odpowiadać na przeróżne pytania, podziękowania idą do Zielonej Małpy. Zasad nie muszę przypominać, bo przez tyle lat chyba każdy z Was się z czymś takim zetknął. Ale zamiast jakiegoś pierdolenia miały być odpowiedzi.

1. Jakie miasto jest Twoim zdaniem najpiękniejsze?
Rzadko ruszam się bardzo daleko od domu, ale stawiam na Kraków.

Co zazwyczaj robisz w deszczowe dni?
To zależy. Na ogół słucham muzyki, czytam książki, marnuję czas w Internetach, albo po prostu śpię.

3. Dlaczego lubisz blogowanie (jeśli lubisz, różnie bywa)?
Lubię. A dlaczego? Bo pisanie jest dla mnie jak oddychanie, więc prędzej czy później i tak zaczęłabym przygodę z blogosferą. Bo widzę, jak ludzie reagują na moje słowa i dobrze jest wiedzieć, czy komuś się one podobają, czy też ktoś uważa, że ciągle pieprzę o jednym i tym samym. Albo w postach odnajdują cząstkę siebie. W ogóle blogosfera to taka namiastka rodziny, możemy się nawzajem wspierać i to jest wspaniałe.

4. Kawa z mlekiem czy bez? Z cukrem czy bez?
Z mlekiem i bez cukru.

5. Bez czego nie ruszasz się z domu?
Bez telefonu, słuchawek, szczotki do włosów, tuszu do rzęs, błyszczyka, portfela (chociaż z zawartością kilku dych), perfum i może jeszcze jakiejś książki (bo się łudzę, że poczytam w autobusie, a wychodzi jak zwykle :D)

6. Gdzie chcesz być za 10 lat?
Na pewno nie tu, gdzie teraz.

7. Jaka jest Twoja absolutnie ulubiona potrawa?
Pierogi z kapustą i grzybami! <3

8. Gdybyś mogła stać się mistrzem w jednej dziedzinie, to jaką dziedzinę byś wybrała?
W jednej? Jest kilka takich, za które bym się porządnie zabrała. Ale jeśli już mam wybierać, to dobrze byłoby podszkolić się w zarządzaniu czasem, żeby starczyło go zarówno na obowiązki, jak i przyjemności. I żebym nie odkładała danej czynności na ostatnią chwilę, bo wtedy jest stres i wkurwienie. Taka tam utopia :D

9. Jesteś introwertykiem czy ekstrawertykiem?
Introwertykiem.

10. Jakiej muzyki lubisz słuchać, gdy jest Ci smutno?
To zależy. Albo czegoś potwornie dołującego, albo szybkich rockowych lub metalowych kawałków. Zdarza się też, że puszczę coś kiczowatego :D

11. Jakich rzeczy nie jadasz?
Jajek, majonezu, cukierków czekoladowych i pewnie coś jeszcze się znajdzie, ale nie pamiętam :D

Tradycyjnie nikogo nie nominuję, ale jak chcecie, możecie odpowiedzieć na pytania z notki :)

wtorek, 6 października 2015

No to do dzieła!


Zacznę może od tego, po co piszę tego posta (ten post?). Piszę, bo akurat taki mam kaprys. Piszę, bo mam, kurwa, dość tego, że tak zaniedbuję ten swój mały zakątek Internetów. Że zaniedbuję Was. Czas przypomnieć sobie, jak się pisze zajebiste posty. Chociaż żeby dla mnie takie były. Bo dawno nie napisałam czegoś, z czego byłabym naprawdę zadowolona. Akurat mam w chuj czasu, bo odchorowuję staż. Zamierzam znów łapać szybko ulatujące słowa i przelać je na bloga, o ile to tylko możliwe. Bo jak na introwertyczkę przystało, mam po prostu sraczkę myśli i to w niekoniecznie odpowiednich momentach. Znaleźć jakieś spokojne miejsce, odprężyć się i po prostu pisać. To zamierzam. Albo pisać w nocy, gdy na sto procent nie przeszkodzi mi nikt i nic. Jeśli nic nie przyjdzie mi do głowy, przeczekam to. Ale i tak na wszelki wypadek zawsze będę miała przy sobie chociaż kartkę papieru. Chcę poczuć tą dawną magię. Chcę zobaczyć komentarze typu "mam tak samo", czy też zawierające konstruktywną krytykę.

Innymi słowy, bez dodatkowej porcji zbędnego pierdolenia, wracam do gry.