piątek, 26 października 2018

Błędy, które popełniam jako blogerka



Z moich niektórych tekstów można wywnioskować, że mam gdzieś zasady rządzące współczesną blogosferą. Jednak nie do końca tak jest. Chciałabym w końcu być czytana przez większe grono osób, może nie zaraz dziesiątki/setki tysięcy, ale dobrze byłoby widzieć tu nowe twarze. Co robię źle i wciąż się na tym przyłapuję?

1. Nie odwiedzam innych blogów.

To jest podstawa podstaw, a nie siedź w kącie, a znajdą cię. Bo niekoniecznie znajdą. Jeśli jakiś tekst u kogoś mnie zainteresuje, dobrze by było zostawić choć krótki komentarz, zaznaczyć swoją obecność. Być może potem ta osoba pojawi się u mnie i tak powoli buduje się grono czytelników.

2. Dłuuugie przerwy.

Nie muszę zaraz publikować nowego tekstu codziennie, ale miesiąc, dwa przerwy to już przesada. A tak mi się zdarzało. Mam sporo pomysłów, więc czemu by ich nie wykorzystać?

3. Za dużo myślę.

Niby to akceptuję, bo taka już moja natura, ale w blogowaniu trochę przeszkadza. I tak czasem zaplątuję się w tych myślach, że pomysł na tekst, który uznałam za świetny, nagle wydaje mi się totalnie bez sensu. I szkoda, że potem kończy jako szkic, często dożywotnio.

sobota, 20 października 2018

Życie po banie



Wyobraź sobie, że jest ktoś, kto ma sporego fanpejdża na Twarzoksiążce, a znajomi ciągle udostępniają jego posty. Z początku myślisz, że są to jakieś fikcyjne przygody jakiejś nieistniejącej dziewczyny z najbliższego miasta, ale jednak nie. Ona istnieje naprawdę. I super, bo długo zastanawiałaś się nad tym, czy ktoś prócz ciebie z twoich okolic zajmuje się pisaniem czegoś. Wsiąkasz w te napisane ze sporą dozą humoru opowieści na mniej więcej rok. I chcesz więcej. A gdy autorka fanpejdża decyduje się na założenie grupy, również na Twarzoksiążce, natychmiast do niej dołączasz.

I tak sobie tam siedzisz przez półtora roku. Są tam tematy poważne i błahe. Czasem się udzielasz, a innym razem jesteś cichym obserwatorem. Nie zawsze jest tam kolorowo, ale mimo wszystko odnosisz wrażenie, że znalazłaś swoje miejsce w tych całych Internetach. Że możesz sobie przeklinać i nawet dla jaj kaleczyć polszczyznę i nikt za to nie wlepi ci bana. I ogólnie można pisać o wszystkim, wyluzować. A przynajmniej tak ci się wydaje. Ale w pewnym momencie czujesz, że to już nie jest to miejsce. I pod swoimi postami czasem otrzymujesz komentarze, które bardzo cię dotykają, bolą. Więc natychmiast kasujesz wątek.

Pewnego dnia ktoś (bo nie wszyscy są przeciwko tobie) informuje cię o tym, że... zostałaś zbanowana. Ale jak to? Co takiego zrobiłaś? Kasowałaś swoje posty. Do tamtej pory nie spodziewałaś się, że z takiego błahego powodu można wylecieć z grupy. Jakbyś była jedyną osobą, która tak robi. Bo najlepiej przyjmować krzywdzące komentarze, nieprawdaż? Chuj z twoimi uczuciami. Najlepiej dać po sobie jechać na maksa. Kto dopierdoli najbardziej, takie tam.

Parę dni później piszesz na Messengerze wiadomość z prośbą o przywrócenie na grupę. Najwyraźniej jesteś cholerną masochistką, skoro pomimo paru nieprzyjemnych sytuacji chcesz wrócić, a co najmniej kilkadziesiąt osób nie czeka na ciebie z otwartymi ramionami. Wiadomość nie spotyka się z żadnym odzewem. Długo po tej sytuacji piszesz żalposta odnośnie tej sprawy na innej, bardziej przyjaznej grupie. Okazuje się, że sporo osób stamtąd go widziało. Uznajesz, że trudno, chuj z tym.

W końcu poddajesz się. Już nie podejmujesz prób powrotu na grupę. I myślisz sobie, że trzeba było zrobić jakieś świństwo, by faktycznie zasłużyć na bana, na przykład wynosić posta poza grupę, obgadywać gdzieś jej członków... Jednak nie jesteś aż taką suką. I niektóre osoby tam naprawdę lubiłaś lub chociaż akceptowałaś.

I chyba powoli godzisz się ze swoim pierwszym w życiu banem. W końcu są inne grupy (na których widzisz czasem te fajne osoby stamtąd) czy miejsca, gdzie udzielasz się pod nickami, o których niepowołane osoby nie mają pojęcia. I przecież masz pewne sprawy do ogarnięcia, a bycie na bieżąco z życiem grupy zajmowało sporo czasu. Naprawdę istnieje życie po banie.

poniedziałek, 8 października 2018

Coś niecoś o myśleniu



Myślę, więc jestem. Wprawdzie te słowa jako pierwszy powiedział Kartezjusz, ale uważam, że są też tak bardzo moje. Odnoszę wrażenie, że składam się głównie z myślenia. Myślenia za dużo. Nie walczę z tym. Akceptuję to. Tak już jest i tyle.

Dobrze by było jakoś to myślenie spożytkować. W związku z tym pisałam multum blogów, aż parę lat temu skończyło się na tym. I jeszcze jest pamiętnik pisany codziennie. Większość myśli w nim zawartych nigdy nie ujrzy tutaj światła dziennego. Wiem, że teraz nawet najskrajniejszy introwertyk może stać się totalnym ekshibicjonistą w sieci, ale podziękuję.

Myślenie, zwłaszcza w nadmiarze, niekiedy szkodzi. Nic więc dziwnego, że wiele znanych mi osób od niego ucieka w liczne zajęcia. W końcu po co tworzyć sobie kolejne problemy? Jednak myślę, że dobrze by było choć przez parę minut zastanowić się nad tym, co zrobić, by życie było choć trochę mniej chujowe. Bo nie na wszystko mamy wpływ, ale na coś zawsze.