niedziela, 15 kwietnia 2018

Q&A



Jako że udało mi się tutaj jakimś cudem osiągnąć zawrotną liczbę kilkudziesięciu stałych czytelników, pomyślałam sobie, że i ja się w to pobawię. Taka tam rozgrzewka przed bardziej ambitnymi (taa) tekstami. Także w komentarzach pod tym postem możecie zadawać mi przeróżne pytania, na które odpowiem w kolejnym.

No to miłej zabawy! :)

środa, 4 kwietnia 2018

Kontynuacja łódzkiej przygody

Pod koniec stycznia, gdy już załatwiłam to, co miałam do załatwienia w Piotrkowie, na spontanie (tak, nawet mi się zdarza) pojechałam do Łodzi. Bez żadnego konkretnego celu. Takie tam kolejne próby oswojenia się ze stolicą mojego województwa, trzecim pod względem wielkości miastem w Polsce. Czy to realne? Okaże się. Kiedyś.

Dworzec Łódź Fabryczna znów przytłoczył mnie swoim ogromem, choć wysiadłam na nim już po raz czwarty lub piąty. Prawdopodobnie i za setnym razem będzie tak samo.



Niemal żadna moja wizyta w Łodzi nie może obyć się bez polowania na kolejne murale i inne dzieła sztuki. Również wtedy nie mogło być inaczej.







Jakie miejsce odwiedziłam jako ostatnie? O dziwo, Manufakturę. I przypomniałam sobie, dlaczego tak rzadko tam jestem. Dzikie tłumy (a było to wczesne popołudnie!), mnogość bodźców. Także dość szybko stamtąd się ulotniłam.





Kolejna wizyta w Łodzi miała miejsce dopiero pod koniec marca i była już trochę bardziej przemyślana. Okazało się, że obie ze znajomą (M., pozdrawiam Cię) mamy miejsce, do którego chcemy się udać. Chodziło o herbaciarnię Kocie Oczy znajdującą się na ulicy Piotrkowskiej. W drodze na miejsce docelowe nie byłabym sobą, gdybym nie sfociła jakiejś kamienicy na ulicy Jaracza.



I w końcu dotarłam na miejsce, a M. chwilę po mnie.



Herbaciarnia Kocie Oczy nie jest takim miejscem, do którego można sobie ot tak wejść i słusznie, bo koty są tu najważniejsze i nie można ich zamęczyć. Jest tu spokojnie, co nie jest typowe dla miejsc znajdujących się na tych głośnych, lansiarskich ulicach wielkich miast, do których Piotrkowska zdecydowanie należy.
Mały, kameralny lokal. Dobra herbata. Łagodna muzyka. Koci wystrój wnętrz. I te prawdziwe futrzaki, z których nie każdy chce być głaskany, jak na prawdziwego indywidualistę przystało :)
Idealne miejsce dla introwertycznych (i nie tylko) miłośników kotów i miejsc, w których można odpocząć od codziennego zgiełku.
Zdecydowanie polecam. I być może kiedyś zjawię się tu ponownie.







Gdy już opuściłyśmy Kocie Oczy, po chwili dowiedziałam się o innym ciekawym miejscu. Ściany kamienicy ozdobione odłamkami szkła robią wrażenie. Dopiero nieco później, trochę szperając w Internetach, dowiedziałam się, że to miejsce zwie się Pasaż Róży.





Następnie poszłyśmy na Plac Wolności. No to ratusz i pomnik Tadeusza Kościuszki.





Nie obyło się również bez wizyt w dwóch parkach - Helenów i Ocalałych.









Odnoszę wrażenie, że na tym ostatnim zdjęciu (widoku z góry kopca) w oddali widać kawałek jakiegoś muralu. Muszę kiedyś obadać sprawę :D

Gdy już zbierałyśmy się do powrotu w okolice Łodzi Fabrycznej, nieoczekiwanie zostałyśmy na którejś ulicy obdarowane paprykowymi orzeszkami ziemnymi. Z jakiej to było niby okazji? Tak czy owak, były naprawdę dobre, o czym przekonałam się nieco później :D

Po chwilowej jeździe tramwajem nadszedł w końcu czas na zjedzenie gdzieś czegoś. Ostatecznie poszłyśmy do Piwnicy Smaków. Wiedziałam, że jak zwykle zamówię coś, co znam i lubię. Padło na pierogi z kapustą i grzybami. I spośród wszystkich dotychczasowych restauracji, w których je jadłam, te tutaj były najbardziej zbliżone do najlepszych, swojskich :)

Żadna wizyta w Łodzi nie może obyć się bez żebraków czy małolat (i nie tylko) trzaskających sobie pierdyliard selfie na tle czegoś tam. Ale i tak w tym roku jeszcze parę razy tam wrócę :D