
Podobno ten, kto sięga po książki, ma prawo wystąpić w roli naczelnego hejtera, o ile spotka się z osobnikiem nieczytającym. Bo co on wie o życiu? Pewnie jest tępym burakiem z jakiegoś Bździnowa Małego, który ledwo liczy do stu, słucha disco polo, myśli jedynie o dbaniu o wygląd oraz imprezach, na których zalicza kolejne ciacha/lachony i bierze udział w zawodach w chlaniu do oporu. I nigdy nie ma własnego zdania. Zawsze robi to, co wszyscy.
Jak jest naprawdę?
Możliwe, że znajdą się osoby jak ulał pasujące do powyższego stereotypu, ale nie uwierzę, że dotyczy to wszystkich nieczytających.
Może nie mają już tyle czasu, co kiedyś? Nie oszukujmy się, w tym kraju nie jest różowo i ludzie nieustannie walczą o byt. A może mają zwyczajnie inne zainteresowania? Albo przez szkolne lektury zrazili się do czytania? A w ogóle skąd pewność, że na sto procent nic innego nie czytają? Może sięgają po ebooki, czy zaglądają na ciekawe fora? A może gdzieś w zakątkach Internetów znajdują artykuł, który daje im do myślenia?
Żeby nie było, jak najbardziej zachęcam do sięgania po książki. Nawet może być ten epicki, wybitny bestseller z głębokim przesłaniem pt. "Pisiąt twarzy Greya". Przynajmniej można nauczyć się poprawnej pisowni jakiegoś słowa. I rozrywka czasem też jest potrzebna :)
PS. Od jakiegoś czasu istnieje sobie gdzieś blogowa Twarzoksiążka. Link gdzieś tam na górze. Jeszcze ją rozkręcę i będzie śmiechowo :D