Pamiętacie może lata ok. 2007 - 10, kiedy to zarówno w wielkich miastach, jak i w Wypizdowie Małym można było kupić różne dziwne rzeczy? Jakieś jaskrawe tiszerty z czachami, pieszczochy z ćwiekami, paski do spodni w szachownicę i inne takie. Ponadto czasopismo, którego tytuł brzmiał nie inaczej jak
Bravo (i które wszyscy czytali, choć na ogół się nie przyznają) pewnego dnia wypuściło dodatki takie jak kredka i lakier, oczywiście koloru czarnego. Weszłam wtedy w posiadanie owych, a ich jakość szału nie robiła. I niedawno z pomocą wujka Google przypomniałam sobie, jak wyglądały. Czy Wy to widzicie? Emo. EMO.
Nie mam wątpliwości, że jedną z osób odpowiedzialnych za całe to zamieszanie była Avril Lavigne, moja ówczesna idolka. Tak jak i milionów innych osób w przedziale wiekowym 10 - 20.
O istnieniu kogoś takiego jak Avril wiedziałam od dawna, w końcu słyszałam jej starsze hity jak
Complicated czy
He Wasn't i odmóżdżałam się czytając wspomniane
Bravo. Tam z kolei co chwilę owa wokalistka była określana jako księżniczka punk rocka (huehue) czy coś w ten deseń. Nie to jednak sprawiło, że pewnego dnia zaczęłam się interesować jej muzyką i nią samą.
Pewnego dnia (był to bodajże rok 2007) w jakichś okolicznościach (już zapomniałam, czy w którymś radiu, czy może na sali gimnastycznej w gimbazie) usłyszałam
Girlfriend. Tak, tą samą piosenkę, po usłyszeniu której niektórzy starzy fani prawdopodobnie pomyśleli :
Co to kurwa jest? Wtedy po raz pierwszy pomyślałam o kupnie płyty
The Best Damn Thing, z której ów hit pochodzi. Jednak na jakiś rok się wstrzymałam.
A potem nabyłam również pozostałe dwie, czyli
Let Go i
Under My Skin. I się zaczęło słuchanie ich całymi dniami, co niekoniecznie podobało się rodzicom. O dziwo, miałam to gdzieś. Ponadto zdarzało mi się wówczas tłumaczyć teksty piosenek Avril. Na tym oczywiście się nie skończyło.
W wakacje poprzedzające moje pójście do trzeciej klasy gimnazjum zaczęłam malować się na wzór Avril - grube, czarne krechy. Wyobraźcie sobie, jak przekomicznie musiało to wyglądać, zwłaszcza przy naprawdę bardzo małych oczach. Oczywiście nie była to wersja do szkoły, a tam przypierdalano się nawet do lekkiego makijażu. O dziwo, nikt nie miał nic przeciwko, gdy we wrześniu rozjaśniłam włosy. One sprawiły, że w połączeniu z czarnymi ciuchami (wszelkie pastele i inne oczojebności dałam Młodej) i bardzo bladą cerą byłam taką brzydszą wersją swej idolki.
Wielu byłych/obecnych fanów Avril na pewno kojarzy jej firmę odzieżową Abbey Dawn. Oczywiście nie było mnie stać na rzeczy z niej, dlatego też mniej lub bardziej świadomie nabywałam podobne na hali lub w Focusie. A byłam już w liceum i o dziwo, nikomu to nie przeszkadzało. Większości tamtych ciuchów już nie mam, ale do dziś pamiętam różową bluzę w czarne czachy czy jakąś żółtą tunikę z dziwnym nadrukiem, w której wyglądałam naprawdę tragicznie. Ostatecznie jednak czerń górowała nad innymi kolorami.
2010 był rokiem, w którym udzielałam się w Internetach częściej niż kiedykolwiek wcześniej. Wtedy to założyłam pierwszego bloga na legendarnym Onecie, a pomiędzy tym wydarzeniem a założeniem konta na Twarzoksiążce odkryłam fora. Fora fanów Avril, bo jakżeby inaczej. Było ich wtedy kilka, ale najbardziej liczyło się to jedno. Takie najmniej liczne, jakby elitarne. Na codzień udzielało się tam może kilkanaście osób. W chwili mojego dołączenia forum to istniało jakieś pół roku. Jak na horom curke przystało, nie zaczęłam od szczególnie mądrych wypowiedzi. Szybko zarobiłam dwa ostrzeżenia :D Z czasem jednak w miarę się zaaklimatyzowałam i brałam czynny udział m.in. w dyskusji odnośnie czwartej płyty Avril, której termin wydania był ciągle przekładany. Przy okazji różnych wymian i sprzedaży udało mi się zgarnąć różne materiały prasowe, które gdzieś kiedyś mi zaginęły. Poznałam parę ciekawych zespołów, z których najbardziej polubiłam Sum 41. A przede wszystkim w jakimś stopniu nauczyłam się mieć własne zdanie. Wcześniej ściemniałam, że i moją ulubioną płytą jest
Under My Skin, choć zdecydowanie wolałam
The Best Damn Thing :D Forum ostatecznie wysiadło jakieś 5 lat temu, a potem jego kontynuacja miała miejsce na Facebooku. Szczególnie długo to jednak nie potrwało.
Wkrótce moje zainteresowanie Avril zaczęło maleć. Kupiłam jeszcze płytę
Goodbye Lullaby, ale następnej,
Avril Lavigne już nie, choć kilka kawałków z niej nawet mi się spodobało. Nie byłam już blondynką i tak pozostało po dziś dzień. Czarny kolor nadal jest tym najlepszym. Artykuły z odmóżdżających czasopism zostawiłam na pamiątkę. Tamtych paru lat zdecydowanie nie uważam za stracone.
Z cyklu
Trudne wyznania. Raz na ruski rok zdarza mi się sprawdzać, co tam u niej słychać. I chciałabym poznać sekret jej wiecznej młodości :D
Twarzoksiążka.