
Hejeszki! Dziś wracam z postem, którego tematyką jest...tworzenie postów. Tutejszych. Mniej lub bardziej udanych, a przeważają oczywiście te pierwsze. Ale jak to się mówi, trening czyni mistrza i jeszcze kiedyś zrzucę tu jakąś bombę. Co więc robię przed ostatecznym opublikowaniem tekstu?
Zeszyt to podstawa.
Notuję w nim wszystko, co się da. I zabieram go ze sobą niemalże wszędzie, nawet wtedy, gdy nie mam stuprocentowej pewności, że będzie możliwość nabazgrania choć kilku linijek w danym miejscu. Tak, nawet podczas tamtego nieszczęsnego stażu zeszyt w torbie był.
Starsze teksty
Zważywszy na to, że na codzień dużo piszę (wiem, powtarzam się), istnieje spore prawdopodobieństwo, że kiedyś tam wymyśliłam coś naprawdę zajebistego. Może niekoniecznie takiego, co zaraz ściągnie tysiące ludzi, ale generalnie nadające się do przeczytania. Dlatego też przewracam zeszyt te kilkadziesiąt stron wstecz, ewentualnie sięgam do jeszcze starszych. I podejrzewam, że jeden z najbliższych wpisów będzie właśnie z tych odkopanych :)
Trochę czytam.
Bez czytania nie da się nic sensownego napisać. Jeśli robi się od niego dłuuugą przerwę, nie jest ciekawie. I robi się nagle pierdyliard błenduf ortograficznyh. Tak, to nawet mnie dotyczyło. Co czytam? Głównie książki - i ambitne, i odmóżdżające. Jeszcze wpadam oczywiście na inne blogi, które motywują mnie do tego, bym starała się pisać coraz lepiej.
Również ważna jest cisza.
Niezbędna jest zwłaszcza wtedy, gdy cały tekst musi być ostatecznie zebrany do kupy. Coś trzeba w końcu skreślić lub inaczej sformułować i jeszcze coś tam dopisać. Wpis musi być zrozumiały dla najprzeciętniejszego Kowalskiego. Bo przecież nie używam na blogu takich słów jak introwersja czy prokrastynacja, nieprawdaż?
I jeszcze coś.
Taka mała ciekawostka dla ewentualnych nowszych czytelników: wbrew pozorom żaden tekst tutaj publikowany nie jest tworzony pod wpływem używek. Tak, wliczają się w to również te stare z 2014 :D
A, omal nie zapomniałabym o Twarzoksiążce!