To była tylko kwestia czasu, aż wprowadzę tu jakieś zmiany. Zmiany czasem są potrzebne, chociażby dla własnego komfortu. A dotychczasowa nazwa bloga mnie uwierała, już od jakiegoś czasu nie była TĄ. Bo wcale nie mam potrzeby udowadniania za wszelką cenę, jaki ten blog nie jest inny i jak bardzo mam gdzieś zasady rządzące współczesną blogosferą, bo to i tak widać. I tak, ta nazwa w dużej mierze przyciągnęła tutaj co najmniej część osób na bieżąco tu zaglądających (bo mocna, bo łatwa do zapamiętania), ale co z tego? Obecna nie jest jakoś szczególnie odkrywcza, ale na razie zostanie.
Druga sprawa? Zmieniłam również adres bloga i fanpejdża oraz nazwę tego ostatniego (no, jeśli Cukierberg uzna, że jest git, wtedy będzie zmieniona w ciągu trzech dni, wtf?). Nie zamierzam bowiem przepraszać za słowa, które tu zamieszczam, a które niekoniecznie podobają się rodzinie lub znajomym. Popełniłam spory błąd, pozwalając na to, by ludzie poprzez mój prywatny profil na Facebooku dostali się na fanpejdża. Bo myślałam, że czemu nie? Skoro i tak wcześniej przez moją nieuwagę o blogu dowiedziało się więcej osób. Myślałam, że udowodnię, jakiego to nie mam dystansu do sprawy. I że w końcu faktycznie go nabiorę. I to był jeden wielki bullshit. I wiecie, co jest zabawne? Że większość rodziny o blogu nie miała pojęcia, choć odnośnik do fanpejdża wisiał na profilu od blisko trzech (!) lat. Aż w końcu ktoś doniósł jednej z tych osób o jednym mocnym wpisie i wybuchła afera. Szkoda, że owa donosicielka nie napisała najpierw do mnie.
Ale pieprzyć to, zaczynam od nowa z czystą kartą. Właśnie przeszliście na ciemną stronę bloga. Nazwa adekwatna i do wyglądu, i do tego, co niedawno się działo. Mam nadzieję, że w dalszym ciągu przyjemnie spędzicie tu czas i inne takie ograne frazesy.
Twarzoksiążka.