sobota, 7 grudnia 2019

Poprawiam koronę i zasuwam dalej? A może nie?


Ah shit, here we go again. 

Powroty zawsze są trudne. Towarzyszy im niesamowity stres (bo w końcu to, co tutaj opublikujesz przeczytają nie tylko życzliwe ziomki), więc wciąż i wciąż ociągasz się z napisaniem czegoś nowego. A przecież nie chcesz wiecznie uciekać. 

Kończył się listopad i postanowiłam wrócić jakieś 2 miesiące po opublikowanych tu słowach.  Słowach, które spodobały się nawet tym większym ode mnie blogerom. Które dały wielu osobom do myślenia, choć nigdy nie uważałam się za jakiegoś guru w tej kwestii. Które okazały się przełomowe pod względem wyświetleń od wielu miesięcy, choć nie wydawało mi się, bym napisała coś szczególnie odkrywczego. Tymczasem zamiast wykorzystać moment, w którym przyszła ta namiastka fejmu (haha), by realizować te nawet najbardziej pokręcone pomysły (i obserwować, jak co niektórzy się potem zesrają z oburzenia, no bo jak tak można. Nie jest to wprawdzie moim celem, ale i tak się zesrają, nie czarujmy się), ucichłam na długie tygodnie. No brawo! 

A miałam wrócić w październiku. Wcześniej nie było takiej opcji. Niby. Bo pomimo paru rzeczy na głowie wciąż byłam mocno aktywna w internetach, szczególnie na fejsbukowym fanpejdżu, gdzie przyznałam się, że czasem posłucham czegoś naprawdę wieśniackiego. Albo wspomniałam, że równe 3 miesiące przed świętami usłyszałam Last Christmas w najbliższym Media Markcie. Typowe. A chwilę wcześniej kupiłam w końcu buty na najbliższą imprezę. Szpilki, by choć przez chwilę połudzić się, że nie będę najniższą osobą na parkiecie (huehue). Potem znowu trochę internetów. Na przykład na pewnej fejsbukowej grupie zasadziłam post, który rozbawił wiele osób. Czyli wciąż miałam tę moc! Ale nie, skąd, wcale nie miałam czasu na bloga! 

I wesele, na które wcale nie chciałam iść, o czym zresztą znacznie wcześniej tu wspomniałam. Bo pewnie znów zdarzy się coś skutkującego traumą lub chociaż jeszcze większym zniechęceniem do tego typu imprez. Jednak nie tym razem. Zaczęło się od tego, że w końcu nawet przy takiej okazji, gdy wszyscy pod względem ubioru wciąż trzymali się utartych z pincet lat temu ścieżek, ja wyglądałam inaczej. Cała na czarno, z bordową szminką na ustach, smokey eyes... Taka tam wampirzyca, bo oczywiście do tego staram się zachować bladość przez cały rok, choć to też niby nie wypada. Ale czy na "starość" muszę zwracać na to zbytnią uwagę? I nawet bawiłam się nieźle jak na skrajną introwertyczkę, trochę aspołeczną, HSP itd. Nikt nie ciągnął mnie siłą na parkiet, gdy wolałam posiedzieć. Nie byłam też zmuszana do odgrywania roli gwiazdy (a raczej błazna) na oczepinach, co spotkało parę osób. Innymi słowy, impreza w miarę udana, co nie oznacza, że zaraz zacznę gloryfikować tego typu spędy, bo w końcu następna może okazać się chujowa. 

A po imprezie miałam wrócić na bloga. Oczywiście nie tak od razu, bo przecież odpoczynek się po czymś takim należy, byleby nie trwał za długo. Taka tam równowaga. Stąd październik. Tymczasem przyszedł ten miesiąc i oprócz ogarniania bieżących spraw nie robiłam kompletnie nic. No dobra, prawie, bo jednak notowałam kolejne pomysły na teksty poważne i śmiechowe. I zdecydowanie za dużo czasu spędzałam w Internetach. Gdybym nie miała co robić ze swoim życiem, niestety siedziałabym tak 24/7. Powrót po jakichś stu latach na Twittera, choć miałam tego nie robić (ale parę osób z pewnej fejsbukowej grupy może znać powód, haha). Powrót na pewne dawno nieodwiedzane forum, które o dziwo wciąż ma się dobrze. 

Nadal ogarnianie bieżących spraw i w końcu też moment olśnienia. Ciekawy pomysł na nowy tekst! Naprawdę ciekawy. Kolejne zdania pięknie się układały. Ale nie wiedzieć czemu, czaiłam się z publikacją. A przecież to było naprawdę dobre! Dobra, to góra za parę dni.
W międzyczasie były wybory i mało brakowało, a w ogóle bym się nie stawiła przy urnie. Bo musiałam dostać wiadomość, która rozjebała mi dzień, i to tak porządnie. W pierwszym momencie uznałam, że źle coś zrozumiałam, ale jednak nie. Ostatecznie ruszyłam tłusty tyłek, choć uznałam, że mój głos i tak nic nie zmieni. Jednak kto zapierdala do urny, ten ma potem prawo wyrazić swoje ewentualne niezadowolenie z wyników wyborów. Chyba nigdzie na Fejsie nie zdradziłam, jak ostatecznie zagłosowałam, choć zastanawiałam się, kto wie poza moją mamą. Nie zamierzałam dokładać swojej cegiełki do politycznych dram. 

Tymczasem mijały dni i miałam wątpliwości, czy w ogóle opublikować na blogu to, co wówczas chciałam. Bo pewnie nowa drama będzie. A przecież to nie byłaby pierwsza. Przez wiele lat przedstawiania "światu" swojego stanowiska odnośnie wielu poważnych i błahych kwestii trochę ich było. Ale nie miałam ochoty po raz kolejny się tłumaczyć, bo ktoś coś źle zrozumie jak zwykle. Albo wyciągnie jakieś naprawdę absurdalne wnioski. Nie miałam ochoty się kłócić, dorzucać sobie kolejnych problemów do tych już zaistniałych. 

Blogerka na cenzurowanym. Czarna owca. Hora curka. Jakieś kurwy i chuje w kolejnych tekstach? No jak tak można? No można. Piszę głupoty? Może tak, może nie. W każdym razie jakaś garstka ludu te moje głupoty lubi. Za jakiś czas usłyszę pewnie, że przynoszę wstyd nawet całemu powiatowi piotrkowskiemu. Sęk w tym, że większość jego mieszkańców prawdopodobnie ma wyjebane na te moje wysrywy wrzucane w internety. Wielu nawet mnie nie zna, a nawet i nie kojarzy znikąd. I dobrze. A pewnego dnia odważę się opublikować wcześniej wspomniany tekst. I popatrzę, jak świat płonie.
To ci skandalistka, atencjuszka, w dodatku z syndromem płatka śniegu!

Znów mijały dni, znów nie robiłam nic prócz tego, co musiałam. No dobra, zdarzały się wycieczki rowerowe z okazji pięknej wiosny tej jesieni. Mocno zaniedbałam wyłapywanie własnego głosu spośród miliona innych. Słowa pisane tylko dla siebie często nie zajmowały nawet jednej strony dziennie. Od niekomfortowych myśli uciekałam w internety. A przecież na dłuższą metę uciec się nie da. Nie ucieknę przed samą sobą. W końcu na całe trzy dni odcięłam się kompletnie od wirtualnego świata. I znów pisałam więcej z tych myśli, których nie zamierzałam pokazywać nikomu. Jednak na bloga w dalszym ciągu nie stworzyłam niczego.

Im dłużej człowiek zwleka z napisaniem czegoś, tym gorzej. A przyszedł listopad. Piękna wiosna tej jesieni póki co przechodziła do historii, co nie przeszkodziło mi od czasu do czasu jeszcze jeździć rowerem po okolicznych zadupiach. Nijaki był to dla mnie miesiąc. Nic szczególnego się nie działo. Ale w końcu zaczęłam się naprawdę zabierać za powrót tutaj. I napisałam kilka pierwszych zdań! Jednak jeszcze nie. To nie był ten moment.

Początek grudnia nie był dobry. Ciągle chciało mi się spać i faktycznie spałam, o ile mogłam. Ale to tylko dwa takie dni. Trzeciego już normalnie funkcjonowałam i w mojej głowie rodziły się nowe plany odnośnie tego, co mogłabym robić ze swoim życiem prócz tego, co było dotychczas. Wyszła spora lista, a niektóre jej punkty były naprawdę szalone. Takie, których nikt, ale to NIKT nie powiązałby w ogóle ze mną. I pomyślałam, że może by tak w końcu zacząć działać w tym kierunku? A gdyby coś wyszło, wspomniałabym o tym w swoich social mediach i oczywiście tutaj. Tylko jeszcze muszę wymyślić naprawdę oryginalny hasztag, którym oznaczałabym posty odnośnie tego wyzwania. Trzyletniego wyzwania. Start w moje urodziny nr 27 (to już za parę tygodni!), koniec w trzydzieste. Będzie zabawa, będzie się działo! Ale na razie wracam na bloga. 

Nie będzie pierdyliarda tekstów miesięcznie, bo po co pierdolić bez sensu, byleby tylko statystyki się zgadzały. Trudno. Nie każdy musi być fejmem (ktoś w ogóle jeszcze tego słowa używa?). Ale nie chcę też robić aż tak długich przerw. Bo stęskniłam się za blogosferą mocno.

Czy komuś w ogóle chciało się przeczytać to coś długości przeciętnej książki? Czy ktoś tu jeszcze w ogóle zagląda? Oficjalnie ogłaszam powrót!















11 komentarzy:

  1. Ech, dotarłam do końca, choć trochę ominęłam ;)
    Za bardzo kombinujesz. Może po prostu pisz? Ludzie jak kury, zawsze będą coś rozgrzebywać. Lubisz prowokować, prowokuj i miej z tego FUN!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odnoszę wrażenie, że do tej pory właśnie nie napisałam czegoś naprawdę mocnego, że właściwie tylko prześlizgnęłam się po tego typu tematach. Wciąż siedzi we mnie przekonanie, że może lepiej jest się nie wychylać dla świętego spokoju, ale walczę z tym :)

      Usuń
  2. Trudno się z tym pogodzić, ale prawda jest taka, że najlepiej sprzedaje się dobrze opakowane gówno. Zawsze.
    Ludzie wolą czytać książki Blanki Lipińskiej niż Olgi Tokarczuk. Wolą słuchać disco polo czy popu niż muzyki klasycznej albo alternatywnej.
    Poza tym myślenie boli. Łatwiej się żyje, gdy widzi się świat w czarno-białych barwach. Bóg-ateizm, PO-PiS, komuna-demokracja.

    Ostatnio nie mam zbyt dużo czasu na blog. Kiedyś lubiłem poruszać kontrowersyjne tematy. Na przykład 18 stycznia 2016 roku napisałem post o Programie 500 plus. To było kilka miesięcy przed wejściem projektu w życie, a dyskusja była tak ostra i ciekawa, że miałem 72 komentarze ;)



    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Raz na ruski rok miewam momenty "sławy", a że głównie jestem na uboczu? Może to jednak dobrze... I niech sobie ludzie słuchają czego chcą, niech czytają co chcą. I mi raz na ruski rok podoba się coś popularnego, a jeszcze parę lat temu zgrywałam taką hipsterkę. A z czarno-białe myślenie ludzi raczej jest nie do zwalczenia. A jeszcze parę lat temu łudziłam się, że jak najbardziej.

      Czyli miałeś chwilę sławy :) Ja chyba nigdy nie napisałam czegoś naprawdę kontrowersyjnego, na razie ćwiczę wyrażanie takich opinii w jednej z tych nielicznych fejsbukowych grup, gdzie nie ma dram i odmienne zdanie jest szanowane. Może kiedyś i na blogu zacznę.

      Usuń
  3. I znów napisałaś o pisaniu. A nie, jeszcze jest coś z prywaty.
    Są jeszcze fora, które nadal istnieją? Sprawdziłam całkiem niedawno stare kąty i wszystkie są, ale raczej jako archiwum. Już nie pojawiają się nowe posty. Teraz FB i Insta na topie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Akurat wbrew pozorom większość prywaty przemilczałam, bo nie mam odwagi publicznie aż tak się odsłaniać.

      Jak najbardziej fora istnieją, choć oczywiście większości z tych, na które zaglądałam z 5-10 lat temu już nie ma.

      Usuń
  4. Ostatnio prześladuje mnie ta myśl, że "nie ucieknę sama przed sobą". Cóż, jest to bolesny truizm, szczególnie w ciężkich chwilach.

    Dobrze Cię widzieć. Tekst o pisaniu, ale tekst. Proszę Cię tylko, byś nie wpadła na coś na kształt błędnego koła ze swoim podejściem i pisaniem.

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czyli też je ostatnio miałaś?

      Wiele rzeczy mi chodzi po głowie i nie wiem, co konkretnie masz na myśli.

      Usuń
  5. Lubię to gdy piszesz i jesteś w tym sobą. Tysiąc postów o stylizacjach miesiąca a twój jeden jedyny taki w którym krytykujesz ludzi to super bo naturalność jest bardzo pożądana :)
    by-tala.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja to się mówi pierwszy krok najcięższy. Tak samo jest z powrotami, trzeba na nowo się wdrożyć

    OdpowiedzUsuń