Wyobraź sobie, że jest ktoś, kto ma sporego fanpejdża na Twarzoksiążce, a znajomi ciągle udostępniają jego posty. Z początku myślisz, że są to jakieś fikcyjne przygody jakiejś nieistniejącej dziewczyny z najbliższego miasta, ale jednak nie. Ona istnieje naprawdę. I super, bo długo zastanawiałaś się nad tym, czy ktoś prócz ciebie z twoich okolic zajmuje się pisaniem czegoś. Wsiąkasz w te napisane ze sporą dozą humoru opowieści na mniej więcej rok. I chcesz więcej. A gdy autorka fanpejdża decyduje się na założenie grupy, również na Twarzoksiążce, natychmiast do niej dołączasz.
I tak sobie tam siedzisz przez półtora roku. Są tam tematy poważne i błahe. Czasem się udzielasz, a innym razem jesteś cichym obserwatorem. Nie zawsze jest tam kolorowo, ale mimo wszystko odnosisz wrażenie, że znalazłaś swoje miejsce w tych całych Internetach. Że możesz sobie przeklinać i nawet dla jaj kaleczyć polszczyznę i nikt za to nie wlepi ci bana. I ogólnie można pisać o wszystkim, wyluzować. A przynajmniej tak ci się wydaje. Ale w pewnym momencie czujesz, że to już nie jest
to miejsce. I pod swoimi postami czasem otrzymujesz komentarze, które bardzo cię dotykają, bolą. Więc natychmiast kasujesz wątek.
Pewnego dnia ktoś (bo nie wszyscy są przeciwko tobie) informuje cię o tym, że... zostałaś zbanowana. Ale jak to? Co takiego zrobiłaś? Kasowałaś swoje posty. Do tamtej pory nie spodziewałaś się, że z takiego błahego powodu można wylecieć z grupy. Jakbyś była jedyną osobą, która tak robi. Bo najlepiej przyjmować krzywdzące komentarze, nieprawdaż? Chuj z twoimi uczuciami. Najlepiej dać po sobie jechać na maksa. Kto dopierdoli najbardziej, takie tam.
Parę dni później piszesz na Messengerze wiadomość z prośbą o przywrócenie na grupę. Najwyraźniej jesteś cholerną masochistką, skoro pomimo paru nieprzyjemnych sytuacji chcesz wrócić, a co najmniej kilkadziesiąt osób nie czeka na ciebie z otwartymi ramionami. Wiadomość nie spotyka się z żadnym odzewem. Długo po tej sytuacji piszesz żalposta odnośnie tej sprawy na innej, bardziej przyjaznej grupie. Okazuje się, że sporo osób stamtąd go widziało. Uznajesz, że trudno, chuj z tym.
W końcu poddajesz się. Już nie podejmujesz prób powrotu na grupę. I myślisz sobie, że trzeba było zrobić jakieś świństwo, by faktycznie zasłużyć na bana, na przykład wynosić posta poza grupę, obgadywać gdzieś jej członków... Jednak nie jesteś aż taką suką. I niektóre osoby tam naprawdę lubiłaś lub chociaż akceptowałaś.
I chyba powoli godzisz się ze swoim pierwszym w życiu banem. W końcu są inne grupy (na których widzisz czasem te fajne osoby stamtąd) czy miejsca, gdzie udzielasz się pod nickami, o których niepowołane osoby nie mają pojęcia. I przecież masz pewne sprawy do ogarnięcia, a bycie na bieżąco z życiem grupy zajmowało sporo czasu. Naprawdę istnieje życie po banie.