niedziela, 30 kwietnia 2017

Ja i Internety


Internety. Czy da się bez nich żyć w dzisiejszym świecie? Nie bardzo. Choć w sumie znajdą się tacy twardziele, ewentualnie przedstawiciele starszych pokoleń. Tu jest po prostu wszystko, co możliwe. A raczej prawie wszystko, bo wujek Google nie ogarnia niektórych moich pytań. W sumie za dużo myślę.

Gdy w końcu miałam okazję na dłużej dorwać się do Internetów, a były to czasy gimbazy, moja działalność tamże ograniczała się do słuchania muzyki na Wrzucie (ktoś to jeszcze pamięta?) i ulepszania konta na Epulsie, gdzie m.in prowadziłam pamiętniczek (huehue), na którym prawdopodobnie znajdowały się treści wysokich lotów. Później, już w liceum, założyłam pierwszego bloga, co było chyba naturalną koleją rzeczy po wyżywaniu się na papierze przez wiele lat.

Po jakimś czasie dotarło do mnie, że w Internetach da się poznać naprawdę fajnych, ciekawych ludzi, a nie tylko jakichś 15-letnich Wojtków będących tak naprawdę 60-letnim Zbigniewem. Niektóre z tych znajomości prędzej czy później mogą przenieść się do realnego świata. I przy okazji pozwiedza się trochę dalekie zakątki Cebulandii.

Twarzoksiążka również trochę mnie wciąga, ale to raczej nie strona główna zawalona wszelkimi rakotwórczymi tworami, a kilka grup, gdzie można wypowiedzieć się na mniej lub bardziej ciekawe tematy. Jednak nie powiedziałabym, że zawsze jest tam sielankowo. W żadnej z nich, a zwłaszcza takiej, której liczba członków jest czterocyfrowa i dalej nie da się uniknąć takiego Janusza czy Grażyny, co to rozpierdoli którąś dyskusję np. obrażając kogoś. Ewentualnie inna osoba rozpędzi się w swoim ekshibicjoniźmie, co w bliższej lub dalszej przyszłości może być przez kogoś wykorzystane.

Od dawna wciąż mówi się o konieczności częstego udzielania się w Internetach, o promocji własnej osoby i tym podobnych rzeczach. Szczerze mówiąc, nie do końca to do mnie przemawia. Przynajmniej w moim przypadku byłoby to takie sztuczne, na siłę. Piszę teksty na blogu tylko wtedy, gdy naprawdę mam o czym pisać i nie patrzę też na godziny publikacji. Nie zamierzam zmieniać szablonu na ten zwany profesjonalnym, obowiązkowo białym. Nie rozkręciłam też porządnie fanpejdża. Z Instagrama zdarza mi się znikać na kilka tygodni. Nie ma mnie na Twitterze czy Snapchacie. Zwłaszcza fenomenu tego ostatniego kompletnie nie ogarniam. To wszystko nie oznacza jednak, że mam coś do atencjuszy (lepszego określenia nie znalazłam).

No dobra, myślę, że to byłoby na tyle luźnych myśli odnośnie mojego bytowania w Internetach.

Twarzoksiążka.

piątek, 14 kwietnia 2017

"Teraz jestem w sile wieku i lepiej już nie będzie. Nigdy."

Ola Radomiak. Jeszcze jakiś rok temu to imię i nazwisko nic mi nie mówiło. Aż pewnego dnia zauważyłam, że na Twarzoksiążce co niektórzy "znajomi" lajkują i udostępniają różne historie z życia wzięte i kartki z pamiętnika z podstawówki.







I właśnie o nie się wówczas rozchodziło, bo zdarzały się osoby, które bezczelnie je podpierdalały, podając za własne. Bywało też, że ktoś wątpił w ich autentyczność. Bo pewnie już samo pismo nie daje do myślenia, takie oryginalne, wcale nie wyuczone w szkole. Ola rozważała rzucenie fanpejdża w cholerę, ale na szczęście na rozważaniu się skończyło.

W chwili pisania tego tekstu Przygody Oli Radomiak z Piotrkowa Trybunalskiego mają na koncie 38258 lajków i ta liczba rośnie z dnia na dzień. W czym tkwi ich fenomen? Na pewno w świetnym poczuciu humoru autorki i bohaterki wydarzeń. W ludziach, z którymi czasem się styka lub często przebywa (babcia wymiata!). W tym, że nie udaje, że jej życie jest takie zajebiste (a w dzisiejszych czasach mało kto ma odwagę się do tego przyznać). I w ogóle jest taka normalna, swojska. Tak jak wielu z nas.

Jakiś czas temu Ola stworzyła świetną grupę. Grupę, gdzie nawet najbardziej nieśmiałe i zamknięte w sobie osoby zaczęły opowiadać o radościach, smutkach, problemach, przypałach...Tematy poważne i błahe. Wśród nich takie, których tak prędko nie wymaże się z pamięci. Często nie nadążam za tym, co tam się dzieje, bo co chwilę ktoś coś ("właśnie zmieniłem/am profilowe"). Ale to dobrze. Tu niektóre osoby są z tych niepowtarzalnych, charakterystycznych, ale to nie o mnie. Ja tam występuję głównie w roli kogoś w rodzaju nieśmiałego obserwatora i komentatora. Tu nie oberwiesz banem za kurwowanie, czy chujowanie. Tu tworzą się przyjaźnie i związki. Nie zawsze jest kolorowo, ale i tak to jedyna grupa, przez którą nie mam życia poza Internetami :D

W realnym życiu również można poznać Olę i przy okazji innych przegrywów życiowych, bo co jakiś czas organizowane są spotkania z nią w różnych miastach. W Piotrkowie również swego czasu takowe się odbyło, ale wówczas nie pasowała mi godzina. A nawet gdyby pasowała, to nie wiem, czy byłabym w stanie udźwignąć kolejny krok odnośnie przekraczania strefy komfortu.

Dobra, napisałam, co miałam napisać. A teraz zajrzę przez chwilę do choć kilkorga z Was.

Twarzoksiążka.