wtorek, 26 grudnia 2017

Ratunku! Święta!



Już kończą się ulubione dni wszystkich introwertyków, samotników, indywidualistów czy też przeciwników fałszu, hipokryzji. Miła, rodzinna atmosfera.

Zaczyna się jeszcze na co najmniej parę dni przed świętami. Wielkie porządki (bo inne dni przecież nie istnieją), wielkie gotowanie (a potem i tak sporo jedzenia się zmarnuje). I oczywiście nawet na parę godzin przed wigilijną kolacją musi znaleźć się ktoś, kto będzie zatruwał życie pozostałym domownikom, bo przez chwilę mają czelność się opierdalać.

I nadchodzi Wigilia. Zaczyna się od życzeń, wśród których przynajmniej połowa świadczy o tym, jak bardzo ludzie podobno bliscy akceptują nas takich, jacy jesteśmy. Cóż z tego, że obecny stan rzeczy jak najbardziej nam odpowiada? Na szczęście przynajmniej niektórzy z nas z wiekiem nabierają dystansu do całej tej sytuacji.
Jeśli gadki o niczym i obgadywanie ludzi nas nie interesują, to być może ostatnia nadzieja jest w jedzeniu? Lecz bywa, że i ono jednak jest chujowe.
I tak mijają kolejne dwa dni. W tym czasie co jakiś czas ewakuujemy się do łazienki lub innego chwilowo wolnego pomieszczenia, co by odpocząć od pierdyliarda donośnych głosów nadających jednocześnie.

Przynajmniej niektórzy spośród wyżej wymienionych obiecują sobie w tej chwili, że już Boże Narodzenie 2018 spędzą naprawdę po swojemu. Prawdopodobnie jednak i tak wymiękną dla świętego spokoju. Którego i tak nie będzie.

poniedziałek, 18 grudnia 2017

Avril, ach to ty!

Pamiętacie może lata ok. 2007 - 10, kiedy to zarówno w wielkich miastach, jak i w Wypizdowie Małym można było kupić różne dziwne rzeczy? Jakieś jaskrawe tiszerty z czachami, pieszczochy z ćwiekami, paski do spodni w szachownicę i inne takie. Ponadto czasopismo, którego tytuł brzmiał nie inaczej jak Bravo (i które wszyscy czytali, choć na ogół się nie przyznają) pewnego dnia wypuściło dodatki takie jak kredka i lakier, oczywiście koloru czarnego. Weszłam wtedy w posiadanie owych, a ich jakość szału nie robiła. I niedawno z pomocą wujka Google przypomniałam sobie, jak wyglądały. Czy Wy to widzicie? Emo. EMO.



Nie mam wątpliwości, że jedną z osób odpowiedzialnych za całe to zamieszanie była Avril Lavigne, moja ówczesna idolka. Tak jak i milionów innych osób w przedziale wiekowym 10 - 20.



O istnieniu kogoś takiego jak Avril wiedziałam od dawna, w końcu słyszałam jej starsze hity jak Complicated czy He Wasn't i odmóżdżałam się czytając wspomniane Bravo. Tam z kolei co chwilę owa wokalistka była określana jako księżniczka punk rocka (huehue) czy coś w ten deseń. Nie to jednak sprawiło, że pewnego dnia zaczęłam się interesować jej muzyką i nią samą.

Pewnego dnia (był to bodajże rok 2007) w jakichś okolicznościach (już zapomniałam, czy w którymś radiu, czy może na sali gimnastycznej w gimbazie) usłyszałam Girlfriend. Tak, tą samą piosenkę, po usłyszeniu której niektórzy starzy fani prawdopodobnie pomyśleli : Co to kurwa jest? Wtedy po raz pierwszy pomyślałam o kupnie płyty The Best Damn Thing, z której ów hit pochodzi. Jednak na jakiś rok się wstrzymałam.
A potem nabyłam również pozostałe dwie, czyli Let Go i Under My Skin. I się zaczęło słuchanie ich całymi dniami, co niekoniecznie podobało się rodzicom. O dziwo, miałam to gdzieś. Ponadto zdarzało mi się wówczas tłumaczyć teksty piosenek Avril. Na tym oczywiście się nie skończyło.

W wakacje poprzedzające moje pójście do trzeciej klasy gimnazjum zaczęłam malować się na wzór Avril - grube, czarne krechy. Wyobraźcie sobie, jak przekomicznie musiało to wyglądać, zwłaszcza przy naprawdę bardzo małych oczach. Oczywiście nie była to wersja do szkoły, a tam przypierdalano się nawet do lekkiego makijażu. O dziwo, nikt nie miał nic przeciwko, gdy we wrześniu rozjaśniłam włosy. One sprawiły, że w połączeniu z czarnymi ciuchami (wszelkie pastele i inne oczojebności dałam Młodej) i bardzo bladą cerą byłam taką brzydszą wersją swej idolki.



Wielu byłych/obecnych fanów Avril na pewno kojarzy jej firmę odzieżową Abbey Dawn. Oczywiście nie było mnie stać na rzeczy z niej, dlatego też mniej lub bardziej świadomie nabywałam podobne na hali lub w Focusie. A byłam już w liceum i o dziwo, nikomu to nie przeszkadzało. Większości tamtych ciuchów już nie mam, ale do dziś pamiętam różową bluzę w czarne czachy czy jakąś żółtą tunikę z dziwnym nadrukiem, w której wyglądałam naprawdę tragicznie. Ostatecznie jednak czerń górowała nad innymi kolorami.

2010 był rokiem, w którym udzielałam się w Internetach częściej niż kiedykolwiek wcześniej. Wtedy to założyłam pierwszego bloga na legendarnym Onecie, a pomiędzy tym wydarzeniem a założeniem konta na Twarzoksiążce odkryłam fora. Fora fanów Avril, bo jakżeby inaczej. Było ich wtedy kilka, ale najbardziej liczyło się to jedno. Takie najmniej liczne, jakby elitarne. Na codzień udzielało się tam może kilkanaście osób. W chwili mojego dołączenia forum to istniało jakieś pół roku. Jak na horom curke przystało, nie zaczęłam od szczególnie mądrych wypowiedzi. Szybko zarobiłam dwa ostrzeżenia :D Z czasem jednak w miarę się zaaklimatyzowałam i brałam czynny udział m.in. w dyskusji odnośnie czwartej płyty Avril, której termin wydania był ciągle przekładany. Przy okazji różnych wymian i sprzedaży udało mi się zgarnąć różne materiały prasowe, które gdzieś kiedyś mi zaginęły. Poznałam parę ciekawych zespołów, z których najbardziej polubiłam Sum 41. A przede wszystkim w jakimś stopniu nauczyłam się mieć własne zdanie. Wcześniej ściemniałam, że i moją ulubioną płytą jest Under My Skin, choć zdecydowanie wolałam The Best Damn Thing :D Forum ostatecznie wysiadło jakieś 5 lat temu, a potem jego kontynuacja miała miejsce na Facebooku. Szczególnie długo to jednak nie potrwało.

Wkrótce moje zainteresowanie Avril zaczęło maleć. Kupiłam jeszcze płytę Goodbye Lullaby, ale następnej, Avril Lavigne już nie, choć kilka kawałków z niej nawet mi się spodobało. Nie byłam już blondynką i tak pozostało po dziś dzień. Czarny kolor nadal jest tym najlepszym. Artykuły z odmóżdżających czasopism zostawiłam na pamiątkę. Tamtych paru lat zdecydowanie nie uważam za stracone.

Z cyklu Trudne wyznania. Raz na ruski rok zdarza mi się sprawdzać, co tam u niej słychać. I chciałabym poznać sekret jej wiecznej młodości :D

Twarzoksiążka.

poniedziałek, 6 listopada 2017

Spokojnie, to tylko Piotrków



Piotrków Trybunalski. Jedno z największych miast w województwie łódzkim (tak, zaraz po dość ogromnej Łodzi), a i w skali Polski nie prezentuje się najgorzej pod tym względem. A niby taki on niepozorny. Ale ja właściwie nie o tym. Dziś będzie o moim Piotrkowie.



Gdy byłam młodsza, postrzegałam Piotrków jako coś w rodzaju wielkiej metropolii, a jakieś większe zakupy w tym mieście urastały do rangi światowego wydarzenia. W sumie nic dziwnego - w dupie byłam, gówno widziałam. I oczywiście, będąc tu z rodzicami, byłam skazana na ich decyzje odnośnie miejsc, do których się udamy. Zmieniło się to dość późno, bo dopiero w wakacje poprzedzające moje pójście do liceum. Wtedy to zrobiłam sobie zdjęcia do legitymacji, złożyłam papiery do "czwórki" i kupiłam parę ciuchów w nieistniejących już sklepach. Innymi słowy, typowe wakacje typowej szesnastolatki.



Mijały miesiące, lata, coraz lepiej poznawałam Piotrków. Także i ja w końcu uznałam to miasto za dość małe. Dobrze jest tak przemieszczać się z punktu A do B na piechotę lub emzetką nie w godzinę, a 15 - 20 minut. Także nie ma problemu, by czasem zboczyć ze znanych ulic. Poznawać coś więcej niż rynek czy Focus, gdzie pałęta się czasem za dużo ludu (choć to i tak nic w porównaniu z tłumami w Krakowie). Zaobserwować pewne, choćby i najsubtelniejsze zmiany, jakie ostatnio tu zaszły. Przejść się po parkach. Czasem nawet porozmawiać przez chwilę z kimś znajomym.

Nierzadko najlepiej mi się tu myśli. W końcu na ogół nikt nie zawraca mi głowy. Czasem mam ochotę gdzieś zapisać coś z tego, co siedzi mi w głowie/zaobserwowałam, ale nie zawsze jest taka możliwość. A np. widok kogoś nietypowo ubranego (i komu zazdrościłam odwagi) czy dziwnego tytułu jakiejś książki można szybko zapomnieć. Także niby w tym mieście nie dzieje się wiele, ale jednak nie jest aż tak nudno. Przynajmniej dla mnie.

I tak najważniejsze jest to, że wiem, gdzie tu znajdę najlepsze pierogi z kapustą i grzybami.

Twarzoksiążka.

sobota, 14 października 2017

Co z tym blogiem? #2



Hejeszki. Ktoś jeszcze pamięta o istnieniu tego bloga? Możliwe. Albo i nie. Próbuję coś w końcu napisać. Dać jakiś znak życia. Co z tego wyniknie? Zobaczymy. Coraz rzadziej cokolwiek tu publikuję. Paradoksalnie nie mam wcale mniej pomysłów na nowe teksty. W czym w takim razie tkwi problem?

Codziennie dużo piszę. Są to raczej rzeczy nieprzeznaczone dla szerszego grona odbiorców. Nie wyobrażam sobie, by nawet 1/4 z tego kiedykolwiek znalazła się tutaj. Przez Internety odpierdala nam totalnie. Mylimy wirtualny świat z realnym. Za dużo pokazujemy. Czy cokolwiek zostawiamy tylko dla siebie i naszych bliskich? Kurwa. Nie wiem, czy byłoby mi miło, gdyby kilkaset osób rozmawiało sobie o tym wszystkim, z czym na codzień muszę się zmagać. Może uznałyby mój coming out za akt odwagi? A może jednak spotkałabym się z morzem hejtów? Wolę na razie tego nie sprawdzać. Oczywiście z racji blogowania od prawie ośmiu lat nierealne jest niezdradzanie niczego o sobie, ale na szczęście na razie to do mnie należy decyzja, cóż to takiego będzie.

Druga sprawa i prawdopodobnie ważniejsza polega na tym, że wśród tematów, które chciałabym tutaj poruszyć, są naprawdę mocne rzeczy, jakich jeszcze nigdy nie było w całej historii tego bloga. Te, które swego czasu były taką jakby jego siłą napędową to naprawdę przy nich wręcz odzwierciedlenie idealnego świata. Jakie byłyby konsekwencje opublikowania tekstów na wyżej wspomniane tematy? Istnieje spore prawdopodobieństwo, że wywołabym aferę. Że co najmniej parę osób zechciałoby mnie zabić.
Może i sprawiam (sprawiałam?) tutaj wrażenie kogoś, kto ma ogólnie wyjebane na opinie innych, ale są jednak jakieś granice przyzwoitości, które nie tak trudno jest przekroczyć. Jeśli nie podejdę do sprawy w miarę delikatnie, być może te konkretne teksty nigdy nie ujrzą światła dziennego.

Chciałabym pisać tu częściej niż dwa, trzy razy na miesiąc, ale też nic na siłę. Oczywiście nie jestem w stanie dokładnie przewidzieć, jak w ciągu najbliższych miesięcy zmieni się moje życie, co też będzie miało wpływ na częstotliwość tekstów. Nie obiecuję, że napiszę coś za kilka lub kilkanaście dni. Nie mam też jednak wśród najbliższych planów zawieszenia bloga, także luzik. No to do napisania. :)

Twarzoksiążka.

czwartek, 28 września 2017

Offline



Ostatnio podjęłam się jednej z mniej hardkorowych form przekraczania strefy komfortu (choć to też jest sprawą mocno dyskusyjną w dzisiejszych czasach), czyli ograniczenia ilości czasu spędzanego w Internetach. No, szczerze mówiąc jest to już moje kolejne podejście. Potraktowałam to w kategorii rozwoju. Byłam ciekawa, co się stanie. Czego dowiedziałam się przez ostatnie dwa tygodnie, które upłynęły na próbach realizacji tego planu?

Przede wszystkim nie przewidziałam, że przez większość tego czasu niefajna pogoda wręcz popchnie mnie w wirtualny świat. O dziwo, w żaden dzień nie było to więcej niż kilka godzin, a to już jest jakiś sukces :) No, w sumie nie jedyny - ponadto udaje mi się nie odpalać Internetów zaraz po przebudzeniu i co najmniej na godzinę przed pójściem spać.

Tak to właściwie wszystko jest po staremu. Nie mam wcale więcej energii i nie polubiłam bardziej ludzi. Co jakiś czas spałam. Nie robiłam większej ilości rzeczy niż dotychczas. Ot, przeczytałam dwie książki i odpisałam na parę zaległych listów. I skupiłam się bardziej na myślach pojawiających się w głowie zamiast ucieczki od nich. Jednak pozwolę sobie tutaj ich nie wyjawiać :D

Zauważyłam, że już po jakichś dwóch godzinach w Internetach jestem porządnie przebodźcowana. Ale nic dziwnego, skoro co chwilę próbuję być na bieżąco z wszelkimi powiadomieniami na Twarzoksiążce czy zdjęciami obserwowanych przeze mnie osób na Instagramie. Trudno będzie z tym walczyć.
Czas w końcu określić, bez czego nie obejdę się każdego dnia, a co choć na chwilę mogę sobie odpuścić.

Cały dzień totalnie offline? To niestety nierealne w dzisiejszych czasach :)

Twarzoksiążka.

poniedziałek, 11 września 2017

Moja Wielka Łódzka Przygoda - podsumowanie

Instagram. Na nim pierdyliard zdjęć znad morza, z gór i zagranicznych terenów. A ja poznawałam na nowo Łódź. Właściwie aż Łódź. W końcu jest to jedno z największych polskich miast. Pod względem liczby mieszkańców jest na wysokim 3. miejscu. Przynajmniej tak twierdzi ciocia Wikipedia. Brzmi to trochę przerażająco.



Dlaczego akurat Łódź? Bo to najbliższe duże miasto. Nie musiałam więc tracić całego dnia na dojazd w obie strony. I zwyczajnie chciałam sobie przypomnieć parę miejsc. Skończyło się jednak jedynie na Manufakturze, a reszta była dla mnie całkiem nowa :D
Nie myślcie, że pojechałam sobie ot tak i nagle stałam się wielce podekscytowaną, zapaloną podróżniczką. Było to tak naprawdę spore wyzwanie, znaczne przekroczenie strefy komfortu i chyba nie do końca byłam na nie gotowa. I nadal nie jestem.



Początek zwiedzania Łodzi zaplanowałam na kwiecień, ale pewnie jak dobrze pamiętacie, nie był to szczególnie udany miesiąc pod względem pogody. Za to kolejne miesiące były mniej lub bardziej łaskawe. W sumie było to kilka kilkugodzinnych wizyt. Od maja do sierpnia. Dwie w samotności i trzy w kilkuosobowym gronie introwertyków. Miałam więc okazję poznać to miasto nie tylko od hałaśliwej strony, ale też tej znacznie spokojniejszej. Oczywiście preferuję tę ostatnią.



Dotychczas największe wrażenie zrobił na mnie wystrój naleśnikarni Manekin. I oczywiście póki co również do jedzenia nie jestem w stanie się przyczepić. Szkoda tylko, że zawsze jest tu tak tłoczno. Ale w sumie to nic dziwnego, w końcu to bliskie sąsiedztwo ulicy Piotrkowskiej.



Co jakiś czas na terenie całego miasta powstają piękne murale. Dotychczas widziałam kilkanaście z nich, a wszystkich jest co najmniej kilkakrotnie więcej. Murale to jedne z pierwszych rzeczy, na które zwróciłam uwagę parę miesięcy temu. Zdecydowanie dodają uroku Łodzi.



Oczywiście najwięcej przeróżnych miejsc zwiedziłam z wyżej wspomnianymi ludźmi. Wiadomo, że lepiej zdać się na kogoś, kto zna to miasto choć trochę lepiej ode mnie, zwłaszcza że jest rodowitym łodzianinem. A ja kojarzę raptem parę ulic i to nie do końca.



Jakieś inne spostrzeżenia lub coś w ten deseń?

· Częste zwiedzanie Łodzi? No way. A zamieszkanie tu tym bardziej nie wchodzi w grę.

· Wciąż nie mogę znaleźć słów trafnie określających to miasto. Może jednym z nich jest różnorodność?

· Nie zrealizowałam paru planów związanych z Łodzią polegających na przekraczaniu strefy komfortu. Ale tak sobie myślę, że przynajmniej jeden z nich byłby niemalże samobójstwem.

· Kilka godzin pobytu w Łodzi równa się kilku dniom ładowania baterii, na co oczywiście nie zawsze mogę sobie pozwolić.

· Nie lubię wysiadać na Łodzi Fabrycznej.

· Póki co nie miałam okazji potwierdzić lub zaprzeczyć poniższemu stwierdzeniu. Wczesny wieczór to w końcu mój czas powrotu do domu :D #przegrywżyciowy



Twarzoksiążka.

środa, 16 sierpnia 2017

Co wiem po 7 latach i 7 miesiącach blogowania?



Od razu wspomnę, że to, co za chwilę przeczytacie nie jest raczej niczym nowym. Jest pewnie bardziej oklepane od cycków na Instagramie. Dokładnie cztery dni temu minął dokładnie taki czas. Co mi więc jako wielce doświadczonej (huehue) blogerce szkodzi podzielić się pewnymi (chyba) spostrzeżeniami i w ogóle tym, do czego doszłam podczas swojej długiej i burzliwej przygody z blogosferą?

Blogowa sława? To nie dla mnie.

Okej, ściemniałabym twierdząc, że piszę tylko dla siebie. Dla siebie to mam papierowe zapiski, które prawdopodobnie nigdy nie ujrzą tu światła dziennego.
Cieszę się, gdy do grona czytelników dołączają nowe osoby. Mam nawet od dwóch lat fanpejdża przecież. I raz na jakiś czas wrzucę link do nowego wpisu tam, gdzie jest to dozwolone. Nie wyobrażam sobie jednak srania na okrągło swoim prywatnym życiem czy reklamowania bloga przez pół dnia. Chciałabym też, by to miejsce jak dotychczas było wolne od hejtu, a ten prawdopodobnie by nastąpił wraz ze znacznym wzrostem popularności. Jest dobrze.

Nie odkrywam nowych lądów.

Pod moimi tekstami znajduje się sporo komentarzy z gatunku mam tak samo jak ty. Na wielu blogach widzę myśli wyjęte z mojej głowy. Ani ja, ani ty nie jesteśmy jakimiś wybitnymi oryginałami (o ile w ogóle choć w kilku procentach). Co najwyżej możemy w nietypowy sposób pisać o tych samych rzeczach. Choć to też jest sprawa mocno dyskusyjna - czasem, nawet nieświadomie możemy inspirować się czyimś stylem lub też chamsko zrzynać z owego. Dla niektórych będzie to pewnie jedno i to samo :D

Jeden konkretny cel blogowania na wiele lat? Wykluczone.

Wciąż się zmieniam. Twierdzenie, jakoby człowiek w okolicach dwudziestki był już wielce ukształtowany, uważam za bzdurę. Nawet teraz, kilka miesięcy przed ćwierćwieczem, wciąż się za taką osobę nie uważam. Wiadomo też, że wraz ze zmianami w sobie i w życiu następuje zmiana celów. Na przykład odejście od typowego wirtualnego pamiętnika i rozpoczęcie pisania o rzeczach naprawdę (przynajmniej dla mnie) ważnych. Albo wpisy kulturalne i podróżnicze. Taki trochę bałagan. Ale mój :)

Twarzoksiążka.

środa, 9 sierpnia 2017

50 twarzy Blacky



Przydałoby się trochę rozruszać tego bloga. Taka tam rozgrzewka przed tekstem, który chciałabym w końcu opublikować za kilka dni. Oby. A zanim to nastąpi, znów dowiecie się czegoś o mej jakże skromnej osobie.

1. Do dziś nie odkryłam cudownej recepty na napisanie 20 tekstów w miesiąc. Jakimś cudem niektórzy blogerzy opanowali tę sztukę i to, co wysmarowali nie jest chujowe. Czy oni robią coś poza tym? Czy w ogóle śpią? Niech mnie ktoś oświeci.

2. Rzadko się uśmiecham.

3. Nie wyobrażam sobie życia w wielkim mieście.

4. Nie mam prawa jazdy.

5. Rzadko opuszczam swoje województwo.

6. Nie umiem w selfie. A może to wina twarzy?

7. Kiedyś miałam do czynienia z większą ilością książek niż filmów. Obecnie jest odwrotnie.

8. Filmem, który mogłabym oglądać pierdyliard razy jest Przerwana lekcja muzyki.

9. Miałam na głowie prawie wszystkie ludzkie kolory włosów. A z nieludzkich czerwony.

10. Takie tam przypałowe zdjęcie.



11. Piszę wszędzie. Jeśli nie mogę wyjąć zeszytu z torby, zawsze zostaje notatnik na smartfonie.

12. W większym gronie osób częściej słucham niż nawijam o dupie maryśce.

13. Jestem patologiczną bałaganiarą.

14. Stworzę jakiś plan dnia? I tak szybko o nim zapomnę.

15. Mam niemalże przepełnioną szafę, a mimo to i tak w góra 5 minut wiem, w co się ubrać. Drogie Bravo, czy na pewno jestem kobietą? :D

16. Nienawidzę zakupów w Biedrze, a niestety to głównie tam znajdują się rzeczy niezbędne do mojej marnej egzystencji. Przejdź przez tor przeszkód złożony z pracowników i konsumentów. Weź to, co chcesz. Uff, udało się i kładziesz wybrane produkty na tej nieszczęsnej taśmie. A przed tobą stoi jakaś Grażyna uzbrojona w tyle rzeczy, jakby świat zaraz miał się skończyć. Dwie godziny później w końcu wychodzisz.

17. Lato zdecydowanie nie jest dla mnie idealną porą na dalekie podróże.

18. Gimnazjum było najbardziej traumatycznym okresem mojego życia.

19. Uwielbiam lumpeksy, ale nigdy nie chodzę tam w dni dostawy.

20. Dzień, w którym nikt nie dzwoni to dobry dzień.

21. Lubię koty. Bez wzajemności.

22. Nie przepadam za częstymi zmianami.

23. Lubię oglądać zachód słońca.

24. Przez niemalże 10 lat byłam posiadaczką włosów długich prawie do pasa. Parę miesięcy temu zdecydowałam się na znaczne skrócenie ich. Nie żałuję.

25. Te wszystkie wesela, osiemnastki, komunie są dla mnie prawdziwą torturą.

26. Nigdy nie byłam w Warszawie.

27. Dniem, który najbardziej wyprał mnie z energii był 20 października ubiegłego roku. Pomiędzy zwiedzaniem Krakowa a koncertem Delain było niewiele czasu na odpoczynek. Ale nie żałuję, że zdecydowałam się tam pojechać.

28. Wciąż nie ogarniam, jak to możliwe, że ludzie w moim wieku zakładają rodziny. Przecież to jeszcze dzieci. Ups, jednak ćwierćwiecze się zbliża.

29. Mam wiele mniejszych i większych planów na przyszłość. Gorzej z realizacją.

30. Mentalnie jestem najwyżej taką późną nastolatką.

31. Rzadko wchodzę na blogi dotyczące tylko jednego zagadnienia.

32. Swego czasu za dużo pieniędzy straciłam na książki, które okazały się gniotami.

33. W ogóle uważam, że większość współczesnych książek to gnioty.

34. Kolejne teksty na bloga poprawiam milion razy, a i tak rzadko jestem zadowolona z efektów.

35. Od co najmniej 10. roku życia nie robię błędów ortograficznych. Za to czasem zapomnę o przecinku lub wstawię go w niewłaściwe miejsce.

36. Ulubiona muzyka? Jeszcze parę lat temu powiedziałabym: rock i metal. Nadal te gatunki u mnie przeważają, ale czasem otwieram się na coś kompletnie innego.

37. Raczej prędko nie spotkacie mnie na zlotach blogerów.

38. Nie rozdaję komplementów ot tak.

39. Jeśli ktoś ma wpaść na słup, prawdopodobnie będę to ja.

40. Nie jestem dobra w mówieniu o sobie w każdych okolicznościach.

41. Większość motywacyjnych gadek na mnie nie działa.

42. Alkohol? Może być, o ile nieczęsto, w niewielkich ilościach i nie jest to wódka.

43. Nie uznaję stwierdzenia, że piwo to nie alkohol.

44. Gdy mam możliwość zostania w domu w upalny dzień, korzystam z niej.

45. Jestem typowo nocnym stworzeniem.

46. Niektórzy na podstawie mojej bytności w Internetach myślą, że jestem taka gadatliwa. A potem przychodzi rozczarowanie.

47. Uwielbiam spacery po lasach i parkach.

48. Mam chujowy wzrok.

49. Prowadzenie zdrowego trybu życia niezbyt mi wychodzi.

50. Podziwiam ludzi, którzy wiedzą, co robić ze swoim życiem.

Twarzoksiążka.

poniedziałek, 24 lipca 2017

Co z tym blogiem?



Miałam spory dylemat. Zastanawiałam się nad sensem opublikowania tego tekstu. W końcu kogo to wszystko obchodzi? Uznałam jednak, że tym razem to pieprzę. Już zbyt często odpuszczałam.

Jakoś tak wyszło, że od dłuższego czasu moje blogowanie wiąże się w pewnym stopniu z przekraczaniem strefy komfortu. Najpierw odeszłam z Onetu, gdzie pisałam przez prawie 3 lata, choć myślałam, że zostanę tam na zawsze. Tamten blog był czymś w rodzaju pamiętnika, pisanym niby w ukryciu, ale co jakiś czas odkrywanym przez niepożądane osoby pomimo częstych zmian adresu. Potem, już miesiąc po zadomowieniu się w nowym miejscu, pozwoliłam, by o mojej pisaninie dowiedziało się więcej ludu. Dołączyłam do kilku facebookowych grup dla blogerów. Jakieś 2 lata temu ruszyłam też z fanpejdżem. Ale to oczywiście nie wszystko - zaczęłam w końcu poruszać tematy, na jakie wcześniej bym się nie odważyła.
Może i te działania nie spowodowały jakiegoś nalotu tłumów i w ogóle szaleństwa w statystykach, ale za to udało mi się przyciągnąć garstkę naprawdę ciekawych ludzi, których komentarze nierzadko są lepsze od tego, co mam do powiedzenia/napisania. W dodatku nie ma tu hejtu, choć możliwe, że niektóre moje wypowiedzi proszą się o takowy. Innymi słowy jest miło i przyjemnie do porzygu. I o to chodzi :)

Jak to jest teraz? Od jakiegoś roku piszę coraz rzadziej. Chyba wiem, gdzie tkwi przyczyna oprócz tej podanej powyżej, ale wolę zachować ją dla siebie. Za to na pewno teksty są bardziej przemyślane i w przynajmniej 80 procentach oddają to, co pierwotnie chciałam przekazać. Zmieniam się i prawdopodobnie przez to nie jestem w stanie tak śmieszkować, ironizować jak dawniej. A chyba po tym znaczna część czytelników kojarzyła mnie najbardziej. Mimo to jednak tu zostaję. Jako że od zawsze cierpię na nadmyślenie, mam jeszcze sporo pomysłów na jakieś dziwne wywody i takie tam, dlatego też przeleję je na papier, a później tutaj. Przy okazji powoli ruszam z jakimiś drobnymi porządkami. Czarne tło na razie zostaje. Nie wywalę też starszych wpisów, bo czasem dobrze jest się pośmiać. Nie obiecuję pisania co kilka dni, w końcu i ja czasem mam życie, ale może uda mi się częściej wpadać do Was.

No to do napisania!

Twarzoksiążka.

środa, 12 lipca 2017

Wychodzenie ze strefy komfortu? A po co?



Porzuć swoją strefę komfortu. To poza nią dzieją się ciekawe rzeczy. Te i podobne hasła rozbrzmiewają wszędzie. Dosłownie WSZĘDZIE. Nawet jeśli na jakiś czas wyjdziesz z Internetów i ruszysz tyłek nieco dalej niż do kuchni, nagle usłyszysz rozmowę na ten temat w jakimś publicznym miejscu. Miała ona raczej charakter żartobliwy, ale i tak stanowiła ostateczny bodziec do kontynuowania pisania tego tekstu.

Teraz modny jest zwrot wychodzenie ze strefy komfortu. Wcześniej mówiło się po prostu o próbowaniu nowych rzeczy lub przekraczaniu własnych barier. Niektórzy ludzie ot tak, bez choć chwilowego przemyślenia sprawy podejmują się kolejnych i kolejnych wyzwań. I dziwią się, że nie jest zajebiście. A przecież jeden kołcz z drugim twierdzili, że tak właśnie będzie! Inni z kolei zastanawiają się, czy przypadkiem nie jest z nimi coś nie tak. W końcu Iksińska czy Igrekowski mają już za sobą pierdyliard nowych doświadczeń w tym miesiącu, a oni dopiero startują. A tak naprawdę wszystko jest z nimi w porządku - po prostu bardziej szanują swój wolny czas i energię.

Gdy zewsząd słyszę o wychodzeniu ze strefy komfortu, budzi się we mnie coś w rodzaju buntu. A odpierdolcie się wszyscy od mojej strefy komfortu! Na dodatek robi mi się niedobrze na sam widok baaardzo obszernych list nowych rzeczy do zrobienia w rok/miesiąc sporządzanych przez niektórych blogerów. Wiem, że moja pewnie byłaby krótsza i uważam, że to jest ok, bo w końcu nie jestem żadnym pieprzonym robotem.

Z drugiej strony nowe doświadczenia czegoś mnie nauczyły. Może i nie wyleczyły mnie z licznych fobii, ale za to na pewno wiem, czego już nie zamierzam powtarzać i za co dziś zabrałabym się inaczej. I że świat się nie zawali, jeśli czasem odpuszczę. Czasem naprawdę lepiej jest zostać w domu i w spokoju wszystko przemyśleć. I może za jakiś czas znów działać :)

Twarzoksiążka

wtorek, 27 czerwca 2017

Team truposze


Lato to nie tylko wakacje, urlopy, wyjazdy, nowe znajomości, przygody czy znalezienie w końcu czasu na zaniedbywane dotychczas pasje. Lato to przede wszystkim opalenizna. Na co? Po co? Dlaczego? Bo tak się już utarło? Bo ktoś dzięki niej bardziej się sobie podoba? Bo to oznaka piękna i zajebistości? A może to po prostu taki lans, szpan przed rodziną i znajomymi?

Jako dziecko nie zadawałam sobie lub innym ludziom żadnego z tych pytań. Choć już wtedy byłam raczej introwertyczką i domatorką z niewielkim gronem znajomych, nie omijały mnie też zabawy na dworze. Siłą rzeczy więc po pewnym czasie wracałam do domu z odrobinę ciemniejszą skórą i zdarzały się też potwornie spalone ramiona (auć!). Potem, już jako nastolatka nagle zapragnęłam stać się wiecznie bladą, bo taka też była Avril Lavigne, moja ówczesna idolka. Pozdro.

Później zdarzały się momenty łapania opalenizny, aż dotarło w końcu do mnie, że nie mogę zbyt długo wytrzymać w upale i nawet tę swoją naturalną bladość lubię. W dodatku świetnie komponuje się z moją ulubioną czernią. Jestę wampirę :D

Czasem myślałam, by się poddać. By jednak znów się spiec, bo też ile tekstów ludzi, a szczególnie najbliższej rodziny da się wytrzymać? Taki nakaz opalania, presja wręcz. Każdego pieprzonego lata. Ale z każdym rokiem coraz bardziej mam to gdzieś. Bladość górą!

Twarzoksiążka.

sobota, 10 czerwca 2017

Co mi szkodzi znów być w Łodzi?

Myślałam, że po raz kolejny do stolicy mojego województwa zawitam nieco później, ale jednak udało się w ubiegły piątek. Nie byłabym sobą, gdybym na piotrkowskim dworcu wsiadła we właściwy autobus. I tak oto po raz pierwszy w życiu zobaczyłam dworzec Łódź Fabryczna. Nie zrobiłam zdjęcia. Wydostałam się stamtąd najszybciej jak się dało.

Pokręciłam się trochę po pobliskich ulicach. Tradycyjnie dołączyłam kolejne murale do kolekcji.











Rozejrzałam się za miejscem, w którym mogłabym na chwilę przysiąść. Padło na Park Moniuszki. Myślałam, by spisać swoje myśli w notatniku na smartfonie, ale ostatecznie dałam sobie z tym spokój.





I spacer po ulicy Narutowicza. W oddali Teatr Wielki. To już ostatnie zdjęcie.



Na chwilę usiadłam w Parku Staszica. Zajrzałam do mapy i po raz pierwszy w życiu jej nie ogarniałam. Pozdro. A wiedziałam, że gdzieś blisko znajduje się część miasta, na której w poprzednim wpisie skończyłam swoją "opowieść". Ale i tak było już za późno, by tam się udać - do powrotnego autobusu została zaledwie godzina.

Nadal nie wiem, jakie określenie najbardziej pasowałoby do tego miasta. Myślę też, by na razie dać sobie spokój ze swoją wielką łódzką przygodą, przynajmniej na jakiś czas. Częste widywanie dużych miast raczej nie jest dla mnie.

Twarzoksiążka.

sobota, 27 maja 2017

To nie był spontan. Odwiedzenie po dość długim okresie czasu stolicy mojego województwa planowałam już kilka miesięcy temu. Termin? Jakoś wiosną. Może kwiecień. Ostatecznie udało się to dopiero w ubiegłym tygodniu. I po raz pierwszy pojechałam tam sama. Nie, nie żartuję, choć mieszkam niedaleko Piotrkowa. Pozdro. Takie tam przekraczanie granic strefy komfortu. Oczywiście nie obyło się bez mapy. I nadal żyję :D

Tak, jeszcze do niedawna myślałam, że młoda, drobna kobieta sama w wielkim mieście to niemalże samobójstwo. Pozdro.

O Łodzi mówi się, że menele, brzydkie budynki, ogólny syf, deprecha i tak dalej. Zobaczymy. Na razie postanowiłam jakoś na piechotę dostać się gdzieś, gdzie już zdarzyło mi się być. Padło na Manufakturę. A na razie na dzień dobry taki widok:



Część miasta, po której chodziłam nazywa się Stare Polesie. Zawiera jakieś kilkanaście czy dwadzieścia ulic, ale ja poruszałam się po zaledwie kilku z nich. Przez prawie całą drogę zaglądałam do mapy. Namierzyłam Biedrę, więc na chwilę zatrzymałam się w niej, by kupić coś na śniadanie. I ruszyłam dalej. Mijałam ciekawe budynki oraz te naprawdę brzydkie. Upał dał mi się porządnie we znaki, ale w końcu dotarłam do Manu.





Weszłam jedynie do galerii handlowej. Trochę się w niej gubiłam, dlatego też nie pobyłam tu zbyt długo. Typowa ja. Myślałam o zobaczeniu paru ciekawych miejsc w pobliżu, ale jednak ruszyłam w drogę powrotną na dworzec. W oczy rzuciły mi się ciekawe malunki. Zauważyłam też, że pokonałam dłuższy dystans do Manu niż musiałam. Pozdro :D





Na razie nie wiem, co myśleć o Łodzi. Dopiero odkrywam to miasto na nowo. Kiedy kontynuacja? Nie wiem, ale myślę, że na bank jeszcze w tym roku :D

Twarzoksiążka.

niedziela, 30 kwietnia 2017

Ja i Internety


Internety. Czy da się bez nich żyć w dzisiejszym świecie? Nie bardzo. Choć w sumie znajdą się tacy twardziele, ewentualnie przedstawiciele starszych pokoleń. Tu jest po prostu wszystko, co możliwe. A raczej prawie wszystko, bo wujek Google nie ogarnia niektórych moich pytań. W sumie za dużo myślę.

Gdy w końcu miałam okazję na dłużej dorwać się do Internetów, a były to czasy gimbazy, moja działalność tamże ograniczała się do słuchania muzyki na Wrzucie (ktoś to jeszcze pamięta?) i ulepszania konta na Epulsie, gdzie m.in prowadziłam pamiętniczek (huehue), na którym prawdopodobnie znajdowały się treści wysokich lotów. Później, już w liceum, założyłam pierwszego bloga, co było chyba naturalną koleją rzeczy po wyżywaniu się na papierze przez wiele lat.

Po jakimś czasie dotarło do mnie, że w Internetach da się poznać naprawdę fajnych, ciekawych ludzi, a nie tylko jakichś 15-letnich Wojtków będących tak naprawdę 60-letnim Zbigniewem. Niektóre z tych znajomości prędzej czy później mogą przenieść się do realnego świata. I przy okazji pozwiedza się trochę dalekie zakątki Cebulandii.

Twarzoksiążka również trochę mnie wciąga, ale to raczej nie strona główna zawalona wszelkimi rakotwórczymi tworami, a kilka grup, gdzie można wypowiedzieć się na mniej lub bardziej ciekawe tematy. Jednak nie powiedziałabym, że zawsze jest tam sielankowo. W żadnej z nich, a zwłaszcza takiej, której liczba członków jest czterocyfrowa i dalej nie da się uniknąć takiego Janusza czy Grażyny, co to rozpierdoli którąś dyskusję np. obrażając kogoś. Ewentualnie inna osoba rozpędzi się w swoim ekshibicjoniźmie, co w bliższej lub dalszej przyszłości może być przez kogoś wykorzystane.

Od dawna wciąż mówi się o konieczności częstego udzielania się w Internetach, o promocji własnej osoby i tym podobnych rzeczach. Szczerze mówiąc, nie do końca to do mnie przemawia. Przynajmniej w moim przypadku byłoby to takie sztuczne, na siłę. Piszę teksty na blogu tylko wtedy, gdy naprawdę mam o czym pisać i nie patrzę też na godziny publikacji. Nie zamierzam zmieniać szablonu na ten zwany profesjonalnym, obowiązkowo białym. Nie rozkręciłam też porządnie fanpejdża. Z Instagrama zdarza mi się znikać na kilka tygodni. Nie ma mnie na Twitterze czy Snapchacie. Zwłaszcza fenomenu tego ostatniego kompletnie nie ogarniam. To wszystko nie oznacza jednak, że mam coś do atencjuszy (lepszego określenia nie znalazłam).

No dobra, myślę, że to byłoby na tyle luźnych myśli odnośnie mojego bytowania w Internetach.

Twarzoksiążka.

piątek, 14 kwietnia 2017

"Teraz jestem w sile wieku i lepiej już nie będzie. Nigdy."

Ola Radomiak. Jeszcze jakiś rok temu to imię i nazwisko nic mi nie mówiło. Aż pewnego dnia zauważyłam, że na Twarzoksiążce co niektórzy "znajomi" lajkują i udostępniają różne historie z życia wzięte i kartki z pamiętnika z podstawówki.







I właśnie o nie się wówczas rozchodziło, bo zdarzały się osoby, które bezczelnie je podpierdalały, podając za własne. Bywało też, że ktoś wątpił w ich autentyczność. Bo pewnie już samo pismo nie daje do myślenia, takie oryginalne, wcale nie wyuczone w szkole. Ola rozważała rzucenie fanpejdża w cholerę, ale na szczęście na rozważaniu się skończyło.

W chwili pisania tego tekstu Przygody Oli Radomiak z Piotrkowa Trybunalskiego mają na koncie 38258 lajków i ta liczba rośnie z dnia na dzień. W czym tkwi ich fenomen? Na pewno w świetnym poczuciu humoru autorki i bohaterki wydarzeń. W ludziach, z którymi czasem się styka lub często przebywa (babcia wymiata!). W tym, że nie udaje, że jej życie jest takie zajebiste (a w dzisiejszych czasach mało kto ma odwagę się do tego przyznać). I w ogóle jest taka normalna, swojska. Tak jak wielu z nas.

Jakiś czas temu Ola stworzyła świetną grupę. Grupę, gdzie nawet najbardziej nieśmiałe i zamknięte w sobie osoby zaczęły opowiadać o radościach, smutkach, problemach, przypałach...Tematy poważne i błahe. Wśród nich takie, których tak prędko nie wymaże się z pamięci. Często nie nadążam za tym, co tam się dzieje, bo co chwilę ktoś coś ("właśnie zmieniłem/am profilowe"). Ale to dobrze. Tu niektóre osoby są z tych niepowtarzalnych, charakterystycznych, ale to nie o mnie. Ja tam występuję głównie w roli kogoś w rodzaju nieśmiałego obserwatora i komentatora. Tu nie oberwiesz banem za kurwowanie, czy chujowanie. Tu tworzą się przyjaźnie i związki. Nie zawsze jest kolorowo, ale i tak to jedyna grupa, przez którą nie mam życia poza Internetami :D

W realnym życiu również można poznać Olę i przy okazji innych przegrywów życiowych, bo co jakiś czas organizowane są spotkania z nią w różnych miastach. W Piotrkowie również swego czasu takowe się odbyło, ale wówczas nie pasowała mi godzina. A nawet gdyby pasowała, to nie wiem, czy byłabym w stanie udźwignąć kolejny krok odnośnie przekraczania strefy komfortu.

Dobra, napisałam, co miałam napisać. A teraz zajrzę przez chwilę do choć kilkorga z Was.

Twarzoksiążka.

czwartek, 30 marca 2017

"Najgorszy człowiek na świecie"

Na ogół nie piszę o książkach (no nie licząc beki ze Zmierzchu sprzed paru miesięcy), ale czasem przydałoby się wyjście ze strefy komfortu (nie cierpię tego wyrażenia, ale i tak go użyłam, pozdro).

Istnieje niewiele książek, które na dłużej przyciągają moją uwagę, a z tą właśnie tak było. Dość oryginalna okładka i ten tytuł.



Nie wiedziałam, kim jest autorka. No dobra, z tyłu okładki znalazły się jakieś informacje, co nie zmienia faktu, że znikąd jej wcześniej nie kojarzyłam. Serio. Gdy poszperałam trochę w Internetach, okazało się, że nic dziwnego - nigdy nie miałam Vivy.

Po dłuższym przemyśleniu sprawy w końcu zdecydowałam się na zakup. To było rok temu lub trochę ponad. Nie pamiętam, co myślałam po przeczytaniu. Tak czy owak, niedawno zdecydowałam się sięgnąć po tę książkę ponownie. To chyba przez te cytaty krążące po Internetach. I wtedy się zaczęło. Czy Gośka czyta mi w myślach? Ja pierdolę.

Co mamy w środku? Coś w rodzaju luźnych myśli. Taki tam dzienniko-pamiętnik, choć nie do końca, bo nie ma konkretnych dat.
I ostrzegam: to jest mocna rzecz. To nie jest tak, że od razu po przeczytaniu ot tak, bezrefleksyjnie przejdzie się do wykonywania codziennych obowiązków. Możliwe też, że dotychczasowy pierdolnik w głowie jeszcze bardziej się pogłębi, bo nagle wróci to, od czego tak długo się uciekało.

To nie jest opowieść o tym, że jakaś inteligentna, wykształcona laska po dwudziestce uznała, że już koniec z byciem najebaną i naćpaną. A raczej to nie jest tylko o tym. Jest tu dużo o nas samych, nie tylko tych poważnie uzależnionych od czegoś. O lękach i obawach. O poszukiwaniu siebie. O tym, że czasem jest chujowo, a boimy się do tego przyznać. O tym, że czasem nie wyrabiamy w codziennym pędzie. O tym wszystkim, o czym nie mówimy na głos, bo prawdopodobnie spotkamy się z niezrozumieniem.

Na koniec zacytuję fragment, z którym mogłoby utożsamiać się również wielu blogerów:

Boję się pierwszego zapisanego słowa, bo ono już jest kłamstwem, kreacją, jest wynikiem nie tego, co czuję, tylko tego, jak zajebiście chcę napisać.

Twarzoksiążka.

niedziela, 19 marca 2017

Nadmyślenie


Podobno rzecz ta dotyczy głównie introwertyków i wrażliwców. Nie wiem, nie siedzę w czyjejś głowie i nie zajmuję się statystykami. Nie jestem też jednak nowa w Internetach, więc wiem, że ludzi nadmiernie myślących jest sporo. I jak nietrudno się domyślić, również zaliczam się do tej grupy.


Bywa, że zachwycisz się ładnym widokiem, który przed chwilą pojawił ci się przed oczami. Innym razem w twojej głowie pojawi się jakiś ciekawy pomysł na życie/tekst na bloga/przełamanie rutyny/cokolwiek innego. Albo w końcu znajdziesz rozwiązanie poważnego problemu.

Częściej jednak jest to po prostu tworzenie nowych problemów. Zdarzenia, o których niby się zapomniało, ale w pewnej chwili okaże się, że jednak nie. Odwlekanie wykonywania pewnych czynności, bo może nie mają one żadnego sensu. Unikanie pewnych sytuacji zamiast stawienia im czoła. Rezygnacja z samorozwoju.

Co począć? Raczcej nie da się tego wyłączyć jak wkurwiające reklamy w telewizji. Jednym pomoże przelanie tego całego pierdolnika na papier. Inni zajmą się czymś wymagającym wysiłku fizycznego, dzięki czemu potem po prostu się zdrzemną. Albo zdecydują się na terapię. Albo wpadną na coś jeszcze innego. W każdym razie nie zamierzam nikomu mówić, jak ma żyć.

Twarzoksiążka

poniedziałek, 6 marca 2017

Pierdyliard faktów o mnie, bo dawno nie było


Wprawdzie mam sporo pomysłów na kolejne teksty, ale dziś nie chce mi się brać za poważne rozkminy. Właściwie czy kiedykolwiek takie były? Nieważne. Na razie pozwolę zarówno starym, jak i nowym czytelnikom trochę lepiej mnie poznać (ale nie za bardzo). No to jazda!

1. Bloguję od ponad 7 lat. Na szczęście najwcześniejsze zapiski nie są już dostępne dla nikogo.

2. Nigdy nie byłam w Warszawie, nad morzem czy za granicą.

3. Sporo czasu zajmuje mi otwieranie się na nowe rzeczy. Bywa, że zastanawiam się, czy w ogóle ma to sens.

4. Na ogół myślę, zanim coś powiem lub zrobię, ale nie da się tak przez cały rok :D

5. Mam kilka zainteresowań, ale żadnej pasji.

6. Nie jestem wybitnie uzdolniona w żadnej dziedzinie.

7. Pojawiam się w nowym miejscu? Muszę porobić pierdyliard zdjęć. Inaczej pewnego dnia to, co widziałam i przeżyłam uznam za wytwór wyobraźni :D

8. Nie oznacza to jednak, że wszystkie zaraz lądują na Instagramie. No, może z 5.

9. Zadziwia mnie łatwość, z jaką niektórzy ludzie gadają o kompletnych pierdołach i to przez kilka godzin :D

10. Nie przepadam za tymi całymi profesjonalnymi szablonami na blogach. Ale nie narzekam, jeśli widzę tam ciekawe teksty.

11. Przeraża mnie ilość hejtu w Internetach.

12. Nie da się mnie spotkać w klubie.

13. 5 osób to dla mnie już tłum, zwłaszcza na niewielkiej przestrzeni.

14. Nie kupuję ciuchów w dniu dostawy, nawet w lumpeksach. Tak, znowu chodzi o tłumy.

15. Nie należę do osób lubianych przez wszystkich. Od ładnych paru lat uważam, że to dobrze.

16. Zdarza mi się czasem zadawać takie pytania, że nawet wujek Google ich nie ogarnia :D

17. Jednak coś w tym jest, bo w ten sposób natknęłam się na kilka ciekawych blogów.

18. Nie należę do osób non stop uśmiechniętych.

19. Nie, nie oznacza to, że nienawidzę całego świata.

20. Podobno jestem inteligentna. Nie, to nie moja opinia.

Twarzoksiążka.

sobota, 25 lutego 2017

No jak tak można nie lubić imprez?


Imprezy. Wszędzie imprezy. Zdjęcia z imprez na Twarzoksiążce i Instagramie. Memy o imprezach. Teksty na blogach o imprezach. Sranie imprezami w każdy weekend. A gdzie w tym wszystkim ktoś, kto ich zwyczajnie nie lubi?

Wielu z nas ma taki okres w życiu (i to niezależnie od tego, czy jest się introwertykiem, ekstrawertykiem, cholerykiem itp.), kiedy to wie, że jednym z wyznaczników zajebistości jest imprezowanie. Nie imprezujesz? Nie żyjesz. Znowu zamulasz przed tym kompem lub z książką? W takim wypadku -100 do fejmu. I tak, przejmujemy się tym. Niektórzy naprawdę świetnie się bawią, inni udają. Część z tych ostatnich robi to jednak mniej przekonująco i wtedy wysłuchuje kolejnej porcji wrednych uwag. A nie każdy w tym wieku jest mistrzem ciętej riposty. Zdarzają się też indywidualiści, którzy mają zwyczajnie wyjebane, ale to raczej rzadkość.

Po jakimś czasie można jednak przemyśleć sprawę i uznać, że nie trzeba non stop podążać za stadem. Oczywiście są też niestety wyjątki. Głupio jest tak się wymigać od tych wszystkich wesel, osiemnastek czy komunii, jeśli dotyczą one najbliższej rodziny i istnieje spore prawdopodobieństwo, że byłoby się jedyną nieobecną osobą. I na dodatek zwyczajnie zależy nam na dobrych kontaktach z tymi ludźmi (przynajmniej niektórymi z nich, wiadomo, jak to czasem z rodziną bywa).
Jak tak można nie lubić tych imprez? Normalnie.

Siedzisz przy sporym stole i nie możesz spokojnie jeść (a dania na ogół są super), bo nie dość, że co chwilę są podawane kolejne posiłki, to jeszcze muzyka napierdala na cały regulator, w związku z czym ludzie dookoła krzyczą do siebie nawzajem. Nie lubisz tańczyć przy Ona czuje we mnie piniądz i podobnych hitach? O ile jest możliwość wybycia do łazienki, korzystasz z niej. Ale oczywiście nie da się tam spokojnie posiedzieć, bo zaraz w kolejce ustawia się kilka osób. W końcu wracasz do stołu i może się zdarzyć, że ktoś nie może patrzeć na taki podobno żałosny widok, jak ty sam przy stole i prosi do tańca. I zachowuje się tak, jakby znał cię od dawna, co jest krępujące. Ogólnie narusza twoją prywatną strefę.

Jeśli impreza jest bez tańców, bardziej słyszysz pierdyliard głosów nadających jednocześnie. Pierdyliard donośnych głosów. Wybywasz myślami daleko i nagle słyszysz typowe pytanie: Co nic nie mówisz? A niby co mówić? Lepiej skupić się na wpieprzaniu dobrego jedzenia. Oczywiście padają jeszcze pytania o życie osobiste, a nie każdy należy do tych osób, które szybko odpowiedzą w zabawny sposób. I w tym przypadku po jakimś czasie pozostaje ewakuacja do łazienki, i znów na krótko.

Najlepiej byłoby chyba wyprowadzić się na drugą półkulę i mieć spokój :D

Twarzoksiążka.

sobota, 11 lutego 2017

Różnorodność jest spoko


Nie odkryję Ameryki twierdząc, że ten blog składa się ze sprzeczności. Z jednej strony jest czarny kolor, który mógłby wskazywać na takie jakby dystansowanie się od reszty. Z drugiej niektóre teksty są dość głośne, prowokujące do długich dyskusji. Komuś nawet zdarzyło się je nazwać kontrowersyjnymi, choć nie sądzę, by to określenie faktycznie tu pasowało. Jest dobrze, tak jak lubię.

Są ludzie, którzy wolą ograniczać się do jednego zagadnienia. Szczerze mówiąc, rzadko zaglądam na blogi tego typu. Wolę różnorodność i ten moment, kiedy nie wiem, o czym dany bloger napisze następnym razem. Pewnie dlatego u mnie jest podobnie. Nikt nie wie, kiedy zrzucę bombę, czyli po prostu tekst na jakiś trudny temat, a kiedy walnę coś lekkiego/śmiechowego. I nadal tych zapisków jako ogół nie da się włożyć do konkretnej szufladki. I dobrze.

Paradoksalnie moje życie jest bardziej przewidywalne i to też jest ok.

Twarzoksiążka.

piątek, 3 lutego 2017

Pisz ten tekst, kobieto!


Dawno temu pisałam tekst na bloga od razu po pojawieniu się pomysłu. Nieważne, czy chodziło o zawartość mojej szafy czy jakiś ważny ogólnospołeczny problem. Obecnie mam sporo nierozwiniętych tematów. Gdzieś czają się w różnych zeszytach. Czy kiedykolwiek ujrzą światło dzienne? Nie wiem.

Bo zdania wyszły jak u jakiejś gówniary z podstawówki, która dopiero rozpoczyna przygodę z pisaniem. Albo są zbyt dojrzałe, a to do mnie niepodobne. Jeszcze temat niezbyt oryginalny, bo przewinął się przez pierdyliard innych blogów. I w ogóle kogokolwiek obchodzi to, co piszę?

Argumenty za tym, by wrócić do dawnego stanu rzeczy? Przede wszystkim nie zarabiam na tym blogu, więc nie wszystko musi być idealne. Nie jest on też zbytnio popularny, więc ewentualna wiocha nie będzie omawiana właściwie nigdzie. A najważniejsze jest to, że mimo wszystko nadal mam Was, małą grupkę wiernych czytelników, którzy jakoś wytrzymują te moje wypociny :)

Twarzoksiążka!

sobota, 28 stycznia 2017

Lvl 24


Czas leci zdecydowanie zbyt szybko. Dzisiaj są moje urodziny. Co roku popełniam z tej okazji jakiś tekst, niekoniecznie wysokich lotów. Bo tak.

Jestem w dziwnym wieku. Niektórzy moi rówieśnicy zakładają rodziny, inni nadal imprezują co weekend, a mi nie odpowiada żadna z tych opcji. Wolę mieć spokój i spokojnych znajomych. I spokojną pracę, o ile będzie taka możliwość. Raz na jakiś czas jednak popróbuję nowych rzeczy, ale nic na siłę. Na co mi ciągły stres?

Zdecydowanie nie zaliczam się do tak zwanych dojrzałych osób. Wręcz odnoszę wrażenie, że przeżywam drugie lata nastoletnie, co prawdopodobnie wzięło się stąd, że z tymi właściwymi poszło coś mocno nie tak. Nie zamierzam jednak wywlekać wszystkich możliwych szczegółów. Tak czy owak, na pewno tą niedojrzałość widać w tekstach - zarówno tych pierwszych, jak i obecnych. Zwiększył się jedynie poziom samoświadomości i pewnie tylko dlatego nie upijam się do nieprzytomności czy nie rozwalam rzeczy, które akurat mam pod ręką.

Jeśli jednak dojrzałość oznacza rezygnację z dotychczasowych zainteresowań (bo to już taka siara w tym wieku), elegancki ubiór 24/7, posiadanie dzieci czy brak czasu na WSZYSTKO, to zdecydowanie nie chcę mieć z nią nic wspólnego.

Tak rzekłam ja, 24 lata, mentalnie najwyżej 16.

Twarzoksiążka!

sobota, 14 stycznia 2017

3 lata


Parę rzeczy w życiu mi nie wyszło, ale jednym z wyjątków jest spędzenie tutaj 3 lat. Żaden z poprzednich blogów tak długo nie istniał w Internetach. Wow. Kiedy to zleciało? Czy to nie wczoraj spierdoliłam z Onetu?

Bywały czasy, gdy wrzucałam nowy tekst co kilka dni, i to na spontanie. Innym razem długo myślałam nad tym, co tu się pojawi, a i tak nie byłam zadowolona z końcowego efektu. Zdarzało się też, że znikałam na miesiąc lub dłużej. Nie obiecuję, że kolejne wypociny będą częstsze, ale na pewno chciałabym, by było ich ciut więcej niż w 2016.

57448 wyświetleń. 108 obserwatorów. Kilkanaście/kilkadziesiąt osób, które jakoś tu jeszcze wytrzymują i to niezależnie od tego, jak bardzo chujowy tekst tu wrzucę.

Trochę się zmieniłam i moje życie też. Poznałam ciekawych ludzi (którzy oczywiście mieszkają daleko, typowe). Zwiedziłam kawałek Polski. Spełniło się jedno z moich największych marzeń. Lepiej znam siebie. Co jakiś czas próbuję nowych rzeczy. Nie zmienia to faktu, że nadal nie jestem typem tej przebojowej, zajebistej gwiazdy i szczerze mówiąc, nie chcę nią być.

Oby blog przetrwał kolejne 3 lata i dłużej!

Twarzoksiążka!