wtorek, 27 czerwca 2017

Team truposze


Lato to nie tylko wakacje, urlopy, wyjazdy, nowe znajomości, przygody czy znalezienie w końcu czasu na zaniedbywane dotychczas pasje. Lato to przede wszystkim opalenizna. Na co? Po co? Dlaczego? Bo tak się już utarło? Bo ktoś dzięki niej bardziej się sobie podoba? Bo to oznaka piękna i zajebistości? A może to po prostu taki lans, szpan przed rodziną i znajomymi?

Jako dziecko nie zadawałam sobie lub innym ludziom żadnego z tych pytań. Choć już wtedy byłam raczej introwertyczką i domatorką z niewielkim gronem znajomych, nie omijały mnie też zabawy na dworze. Siłą rzeczy więc po pewnym czasie wracałam do domu z odrobinę ciemniejszą skórą i zdarzały się też potwornie spalone ramiona (auć!). Potem, już jako nastolatka nagle zapragnęłam stać się wiecznie bladą, bo taka też była Avril Lavigne, moja ówczesna idolka. Pozdro.

Później zdarzały się momenty łapania opalenizny, aż dotarło w końcu do mnie, że nie mogę zbyt długo wytrzymać w upale i nawet tę swoją naturalną bladość lubię. W dodatku świetnie komponuje się z moją ulubioną czernią. Jestę wampirę :D

Czasem myślałam, by się poddać. By jednak znów się spiec, bo też ile tekstów ludzi, a szczególnie najbliższej rodziny da się wytrzymać? Taki nakaz opalania, presja wręcz. Każdego pieprzonego lata. Ale z każdym rokiem coraz bardziej mam to gdzieś. Bladość górą!

Twarzoksiążka.

sobota, 10 czerwca 2017

Co mi szkodzi znów być w Łodzi?

Myślałam, że po raz kolejny do stolicy mojego województwa zawitam nieco później, ale jednak udało się w ubiegły piątek. Nie byłabym sobą, gdybym na piotrkowskim dworcu wsiadła we właściwy autobus. I tak oto po raz pierwszy w życiu zobaczyłam dworzec Łódź Fabryczna. Nie zrobiłam zdjęcia. Wydostałam się stamtąd najszybciej jak się dało.

Pokręciłam się trochę po pobliskich ulicach. Tradycyjnie dołączyłam kolejne murale do kolekcji.











Rozejrzałam się za miejscem, w którym mogłabym na chwilę przysiąść. Padło na Park Moniuszki. Myślałam, by spisać swoje myśli w notatniku na smartfonie, ale ostatecznie dałam sobie z tym spokój.





I spacer po ulicy Narutowicza. W oddali Teatr Wielki. To już ostatnie zdjęcie.



Na chwilę usiadłam w Parku Staszica. Zajrzałam do mapy i po raz pierwszy w życiu jej nie ogarniałam. Pozdro. A wiedziałam, że gdzieś blisko znajduje się część miasta, na której w poprzednim wpisie skończyłam swoją "opowieść". Ale i tak było już za późno, by tam się udać - do powrotnego autobusu została zaledwie godzina.

Nadal nie wiem, jakie określenie najbardziej pasowałoby do tego miasta. Myślę też, by na razie dać sobie spokój ze swoją wielką łódzką przygodą, przynajmniej na jakiś czas. Częste widywanie dużych miast raczej nie jest dla mnie.

Twarzoksiążka.