czwartek, 25 lutego 2016

Czarno to widzę.


Czerń? Nad czym tu się rozwodzić? Wiadomo - gotyk, metal, rock, m(h)rok, bunt, pogrzeb, depresja, Rodzina Adamsów... Blablabla. Takie tam myślenie przeciętnego Kowalskiego. Sama nie jestem nieprzeciętną Kowalską, jednak uważam że (no Bodżeno, normalnie odkryłam Amerykę!) jest to kolor jak każdy inny i w mniejszym lub większym stopniu może nosić go każdy. Tak, zdaję sobie sprawę z tego, że właśnie walnęłam wstęp godny tych blogów trzynastolatek, gdzie zamieszczane są życiowe rady, ale ciągnę to dalej, bo Internety wszystko zniosą.

Osobiście tak gdzieś do 14. roku życia nie nosiłam zbyt wiele czerni. Może raz na ruski rok jakieś spodnie. Dresowe. W mojej szafie królowały pastele. Raz założyłam jakiś różowy tiszert w kwiatki, kiedy indziej bluzkę tegoż koloru (i to z cekinami!) + jasnozielone rurki. Nie był to jednak jeden z powodów, dla których prześladowała mnie spora część szkoły - w gimnazjum większość z nas robiła wieś ubiorem.

Pewnego dnia, zainspirowana pewnym ubiorem jakiejś laski w "13" (wbrew pozorom ciut starszym dziewczynom również zdarzało się to wybitne, pouczające czasopismo czytać), ewentualnie jakimś artykułem tamże postanowiłam nosić więcej czerni. Innymi słowy, w ogóle nie używałam mózgu. Na dodatek wkrótce zaczęłam słuchać Avril i oczywiście podziwiać jej image. Większość oczojebnych ciuchów powędrowała do rąk Młodej. Czerń pojawiła się już nie tylko w ubiorze, ale i na powiekach pod postacią krech XXL (huehue) i paznokciach. Po raz pierwszy rozjaśniłam też włosy :D Szkoda, że zdjęcia z tego okresu dawno przepadły, byłby niezły powód do śmiechu :D

Tak byłam sobie coraz starsza (wiekiem, bo co do mentalności mam pewne wątpliwości :)) i gdy już wydawało się, że po tylu miesiącach rodzina przyzwyczaiła się do "mojego" stylu, w Wigilię 2008 usłyszałam życzenia: Obyś przestała się malować na czarno. Jakby tego było mało, ktoś inny jakiś czas później stwierdził, że z czarnych ciuchów w końcu wyrosnę, bo też przez to przechodził. Mylili się. Wprawdzie po jakimś czasie krechy na oczach zmniejszyły się (uznałam, że tamte mnie oszpecały), ale czerń wciąż jest tym dominującym kolorem w ubiorze, ewentualnie chociaż jeden element zobowiązuje :D Jakby tego było mało, wkrótce odkryłam, że jest to jeden z nielicznych kolorów, w którym wyglądam w miarę dobrze.

Nigdy nie utożsamiałam się z żadną subkulturą, choć było to dla mnie dość ciekawe zjawisko. Zdarzało mi się nosić rzeczy, które mogły kojarzyć się z takowymi, bo...zwyczajnie mi się podobały, co prawdopodobnie irytowało pewne osoby. Dziś to pieprzę. I mało tego, bardzo podobają mi się kiecki tego typu. Osobiście jeszcze nie noszę, ale pewnie wszystko przede mną :D


Tak, to była nieudolna próba pisania od nowa najpopularniejszego postu. Bo tak.

Twarzoksiążka! KLIK

sobota, 13 lutego 2016

Pierdyliard faktów o mnie, bo dawno nie było.


Tak jak widać, i w tym roku odpuszczam sobie jutrzejsze walenie tynków czy tam drinków. A dziś będzie post na bardzo oryginalny (huehue) temat. W takim razie czego jeszcze o mnie nie wiecie?

1. Pierwotnie tego bloga miałam pisać pod adresem freaklikeme, lecz jak trudno zgadnąć, był już zajęty. I tak freaklikeblacky pasuje idealnie, w końcu, jak powszechnie wiadomo, jestem nieźle pierdolnięta.

2. Jestem dość skrajną introwertyczką, choć co niektórzy pewnie podczas czytania tych pierdół myślą, że jest odwrotnie. Ale nie będę ukrywać, że introwersja i tak wygrywa: pierdyliard razy zastanawiam się nad tym, co cały świat może wiedzieć, a co niekoniecznie.

3. Ostatnio zauważyłam, że chyba, przynajmniej częściowo, straciłam charakterystyczny styl, dzięki któremu ludzie tak chętnie tu wbijają. A może to tylko chwilowy kryzys?

4. Błędów ortograficznych nie robię od co najmniej 10. roku życia. Wygrywałam konkursy ortograficzne. Za to interpunkcja momentami leży. No dobra, tak naprawdę jest tragiczna.

5. Raczej nie zanosi się, bym kiedykolwiek miała na tym blogu zarabiać. Po pierwsze, pewnie musiałabym zmienić jego wystrój i pisać nieco inaczej. Po drugie, zwyczajnie nie umiem się sprzedać.

6. Nie wiem, co takiego fascynującego jest w telewizji. Dlaczego ja, bo nie trudne sprawy? A może Rozmowy w tłoku? Naprawdę raz na ruski rok znajdzie się coś ciekawego.

7. Zdecydowanie wolę książki od filmów.

8. Wyrośniesz z tej czerni - mówili. Jednak nadal jest kolorem dominującym w mojej szafie. Ba, chyba nawet jest jej więcej niż wtedy. W sensie tak z 7 - 8 lat temu.

9. Pierwszy raz pofarbowałam włosy w wieku 15 lat. Kończyłam gimbazjum. Przez 4 lata byłam blondynką, potem przerzuciłam się na brąz, innym razem odwaliłam się na rudo. Dwukrotnie, zupełnie przez przypadek, miałam czarne włosy, które w przeciwieństwie do ciuchów w tym kolorze wybitnie do mnie nie pasują. Jeszcze innym razem były czerwone. Aktualnie tymczasowo wracam do naturalnego koloru, tj. ciemnego blondu. Potem znowu będę brązowa lub ruda :D

10. Nigdy nie brałam udziału w akcji 52 książki czy jakoś tak. Według mnie czytanie powinno być przyjemnością, a nie wyścigiem.

11. Nie lubię nagłych, gwałtownych zmian.

12. Raz na ruski rok zdarza mi się puścić jakąś naprawdę kiczowatą piosenkę z czasów dzieciństwa.

13. Nie uznaję zasady, że mam obowiązek wyrosnąć ze słuchanej muzyki. Co nie oznacza, że nie szukam czegoś innego na Jutubach i innych Lansach.

14. Mimo, że życie wielokrotnie pokazało mi się od tej gorszej strony, zdecydowanie nie jestem osobą dojrzałą.

15. Nie lubię pośpiechu.

16. Uważam, że najpopularniejszy wpis na tym blogu jest jednym z tych najgorszych.

17. Nie palę. I nie lubię, jak się przy mnie pali.

18. Nie jestem zbyt fotogeniczna :D

19. Nie wyobrażam sobie mejkapowania się przez 3 godziny.

20. Za to dbam o włosy. To mój największy atut, więc muszą być zajebiste :D

21. Od 6 lat, miesiąca i dwóch dni zaśmiecam swymi wypocinami blogosferę.

22. Ewelina Katarzyna. Bodżeno, cóż za zestaw imion!

23. Nie słucham metalu, bo to darcie ryja - ja kilka lat temu.

24. Nigdy nie utożsamiałam się z żadną subkulturą.

25. Zdecydowanie za dużo czasu spędzam w Internetach.

Twarzoksiążka: KLIK

środa, 10 lutego 2016

A może by tak napisać list?


Dawno temu, w prehistorycznych czasach, będąc w tym najdurniejszym wieku 15 lat, postanowiłam odnowić kontakt z dawną kumpelą z czasów podstawówki. Nie widziałyśmy się ponad 2 lata, odkąd byłam zmuszona do przeprowadzki kilka zadupiów dalej. W sumie nie byłam pewna, czy w ogóle będzie jakiś odzew. W końcu większość nastolatków, nie wyłączając mnie, miała telefony, z których oczywiście pisała SMS - y, a listy wydawały się należeć do odległej ery dinozaurów. Jednak doczekałam się odpowiedzi. Mało tego, jeszcze inna koleżanka, dowiedziawszy się o korespondencji z tamtą, postanowiła do mnie napisać. Odpisałam dziewczynom, lecz już potem nie dały znaku życia. Na długie lata zapomniałam o czymś takim jak listy.

Przypomnienie nadeszło, gdy pewnego dnia weszłam na Twarzoksiążkę, gdzie w propozycjach była grupa korespondencyjna. Z ciekawości dołączyłam do niej. Okazało się jednak, że mało kto tam się udziela i wiele ogłoszeń jest przedawnionych, bo ich autorzy już mają z kim popisać, więc nie potrzebują kolejnych osób. Na szczęście znalazłam też inne grupy, na których bardziej tętni życiem i możliwe, że do kogoś się odezwę. To sobie ciekawe zajęcie wynalazłam w końcu!

A może ktoś z Was chce popisać ze mną tradycyjne listy? Ale od razu mówię, że na początku z pewnością nie będę w stanie wykrzesać z siebie jakiegoś dzieła literackiego (huehue), czy tam tekstu na 10 stron A4. Jednak z czasem się rozkręcę :) W razie czego podaję póki co maila: avanturnica4@onet.eu

PS. Twarzoksiążka! KLIK

niedziela, 7 lutego 2016

Post o dupie maryśce, cz. 2


Prawie 40 k odwiedzin. Dziwna sprawa, że ktoś to w ogóle czyta. W końcu moje wpisy są takie niedopracowane, chaotyczne. Gdzieś niepotrzebnie wstawię przecinek, w innym miejscu o takowym zapomnę. Powtarzam się, jeśli chodzi o tematykę. Odnoszę też wrażenie, że kiedyś, tak w 2014 pisałam lepiej, ciekawiej. Czyżby wypalenie? W końcu nie zaczęłam blogować wczoraj.

Miałam naprawdę, przynajmniej w moim mniemaniu, dobry pomysł na wpis. Tworzony w takim specyficznym stylu jak dotychczas, który chyba lubicie. I ja, o dziwo też, a przecież jestem swoim najsurowszym krytykiem. Jednak...jakoś nie chciał się napisać. Wciąż kasowałam kolejne słowa. Wciąż wychodziło tak banalnie, jakby na siłę. Ostatecznie dałam sobie spokój i wiecie co? Dobrze się stało.

Prawdopodobnie wstrząsnęłabym blogosferą, miałabym znacznie więcej czytelników, statystyki masakrycznie podskoczyłyby w górę, ale...nie jestem aż taką suką, by wywlekać coś, co dotknęłoby pewne osoby, które na to nie zasłużyły. Oczywiście post mógłby być okrojony, mogłabym pewne rzeczy pominąć, ale nie miałoby to żadnego sensu.

Spokojnie, nie zawieszam bloga, szukam inspiracji, czekam na przepływ weny. No i oczywiście jestem jeszcze na Twarzoksiążce. KLIK.