niedziela, 7 lutego 2016

Post o dupie maryśce, cz. 2


Prawie 40 k odwiedzin. Dziwna sprawa, że ktoś to w ogóle czyta. W końcu moje wpisy są takie niedopracowane, chaotyczne. Gdzieś niepotrzebnie wstawię przecinek, w innym miejscu o takowym zapomnę. Powtarzam się, jeśli chodzi o tematykę. Odnoszę też wrażenie, że kiedyś, tak w 2014 pisałam lepiej, ciekawiej. Czyżby wypalenie? W końcu nie zaczęłam blogować wczoraj.

Miałam naprawdę, przynajmniej w moim mniemaniu, dobry pomysł na wpis. Tworzony w takim specyficznym stylu jak dotychczas, który chyba lubicie. I ja, o dziwo też, a przecież jestem swoim najsurowszym krytykiem. Jednak...jakoś nie chciał się napisać. Wciąż kasowałam kolejne słowa. Wciąż wychodziło tak banalnie, jakby na siłę. Ostatecznie dałam sobie spokój i wiecie co? Dobrze się stało.

Prawdopodobnie wstrząsnęłabym blogosferą, miałabym znacznie więcej czytelników, statystyki masakrycznie podskoczyłyby w górę, ale...nie jestem aż taką suką, by wywlekać coś, co dotknęłoby pewne osoby, które na to nie zasłużyły. Oczywiście post mógłby być okrojony, mogłabym pewne rzeczy pominąć, ale nie miałoby to żadnego sensu.

Spokojnie, nie zawieszam bloga, szukam inspiracji, czekam na przepływ weny. No i oczywiście jestem jeszcze na Twarzoksiążce. KLIK.

2 komentarze:

  1. Nie ma co się zmuszac do pisania. Wena sama przyjdzie :) Twoje wpisy są bardzo ciekawe więc nie dziw się, że masz czytelników :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Każdy musi czasami przerwać pisanie. Jak napisała Fifty Shades - zmuszanie się do pisania nie ma sensu. Inspiracje wreszcie same cię dopadna. A ilości czytelników też nie masz się co dziwić. Czytajac twoje wpisy można odnieść wrażenie, że po prostu szczerze się z tobą rozmawia, słucha twoich opinii.

    OdpowiedzUsuń