wtorek, 29 grudnia 2020

Drugi lockdown. Jak żyć?

 


Czy znów zamkną nas w domach? To pytanie od jakiegoś czasu zarówno mi, jak i wielu innym osobom nie dawało spokoju. Aż któregoś dnia zdecydowałam się zadać podobne na Instagramie. Choć moje zasięgi tamże są jakie są (no nie umiem w autopromocję), jakimś cudem odezwało się wówczas te kilkadziesiąt osób. Zdania były podzielone, ale z minimalną przewagą NIE. I ma to sens zważywszy na gospodarkę w ruinie. Z drugiej jednak strony poczynania miłościwie (huehue) panującego nam rządu są często nie tylko wbrew logice, ale i rozumowi i godności człowieka. 

Właściwie mamy teraz niemalże powrót do tego, co było wcześniej. Dobra, wyjść z domów jeszcze możemy. Sklepy w galeriach znów są otwarte, co by Janusze z Grażynami mogli nakupić milion niepotrzebnych rzeczy. I łaskawie nie zamknięto nam tym razem terenów zielonych. Mało kto korzysta z możliwości chodzenia tamże w obecną pogodę, ale ja jak najbardziej. 

Zbliżają się święta. A czy w ogóle będą jakieś święta? Może właśnie wtedy nas pozamykają? Ale na razie jak co roku, wszędzie leci Last Christmas i inne takie. Ludzie wciąż kupują prezenty dla bliskich jakby nigdy nic. I przystrajają wnętrza domów kiczowatymi ozdobami. I mają do tego prawo. Już Wielkanocy w tym roku nie było, co dla przynajmniej części mieszkańców naszego smutnego kraju było nie do zniesienia. 

Znajdą się jednak i tacy, którzy cieszyliby się z odwołanych świąt. Bo nie są tacy, jak rodzina by chciała i daje ona im to do zrozumienia m. in. w czasie składania życzeń. Bo jak to tak można być lewakiem/kochać kogoś tej samej płci/farbować włosy na turkusowo/nie jeść mięsa. Obyś zmądrzał i wrócił na właściwą drogę! Oczywiście nie u każdego tak jest, ale niejedną taką historię gdzieś słyszeliśmy. 

Inni, jak na przykład ja, nienawidzą tej krzątaniny, tego przymusu przedświątecznego zapierdalania. Jakby w inny dzień już się, kurwa, nie dało domu czy tam mieszkania na błysk odpicować. A nawet jeśli rząd odwoła i te święta, i tak nie uniknie się pretensji, bo śmiało się przez chwilę poleżeć. Ot tak. Bo tak się utarło. Bo wszyscy sprzątają. A może wcale nie wszyscy? I czy na pewno od tego są święta?

Przyjmijmy, że jednak łaskawie zamkną nas trochę później. Jak to przeżyjemy?

Być może znów będziemy snuć plany na dobre (przynajmniej według nas) zagospodarowanie tego czasu. A gdy nas na nowo z domów wypuszczą, pochwalimy się w mediach społecznościowych tym, co nam się udało, co tam osiągnęliśmy. Bo bez tego dziś ponoć nie istniejemy. I nie ma właściwie w tym nic złego (sama zresztą czasem pogratuluję komuś sukcesu pod postem na Fejsie/Instagramie dotyczącym tegoż), ale widzę też drugą stronę medalu. 

Wielu z nas czuje presję na bycie w cholerę produktywnymi, a teraz to już szczególnie, skoro spędzamy w domach więcej czasu, a tym samym i przed ekranami komputerów czy smartfonów. Tak więc wchodzimy w te Internety i widzimy ludzi, którzy coś ze swoim życiem robią, i to oczywiście więcej od nas. Czy to w porządku, że się robi mniej? Ależ jak najbardziej, powiedziałabym. Już wystarczająco nam ten rok dowalił, więc po co jeszcze bardziej się katować? Może to nie ten czas na podbijanie świata po prostu.

Koniec końców, świąt nam tak do końca nie odwołano, ale tak miało za to stać się z Sylwestrem. Jednak i to wydaje się już być nieaktualne. Sama szczególnie imprezowa nie jestem, ale rozumiem potrzebę co niektórych, by wypić za 2021 rok w nadziei, że ten już nie okaże się tak chujowy. I oby faktycznie nie był!