Jak powszechnie wiadomo, nie mam w zwyczaju aż takiego obnażania się w Internetach, a ten adres na dzień dzisiejszy mają już chyba WSZYSCY, ale pieprzyć to! Także opowiem Wam swoją historię tak bardzo pasującą do mojej skromnej osoby jak glany do disco polo. Ale jak już się w to wpakowałam, to co zrobisz? Nic nie zrobisz.
Ten cały cyrk zaczął się w jednym z ostatnich dni września ubiegłego roku. Akurat rozmawiałam z pedagożką z mojego byłego ogólniaka, która pracuje również jako doradca zawodowy. Zadzwoniła do OHP w sprawie kursów zawodowych, zanotowała potrzebne informacje i podała mi kartkę z adresem, pod którym miałam niedługo się stawić. Jednak dotarłam tam dopiero kilka dni później. Okazało się, że chodzi o projekt unijny. Musiałam wypełnić jakieś papiery, które można było o kant dupy potłuc, ale dowiedziałam się o tym dopiero później. Wiecie, niby wybór zajęć, na które miałam chodzić oraz kursu zawodowego, po którym miał być staż. Zostałam wpisana na listę osób ze starszej grupy. Wkrótce dostaliśmy plan zajęć na najbliższe dni i się zaczęły różne takie z doradcą zawodowym, psychologiem, prawnikiem...Pomiędzy nimi zdarzało się nawet kilka tygodni przerwy. Tak czy owak, chwilę po moich urodzinach przyszedł ten cholerny SMS od koordynatorki projektu.
Początkowe zaskoczenie ustąpiło miejsca wkurwieniu. Z SMS - a wynikało, że idę na kurs opiekuna osób starszych i niepełnosprawnych do domu pomocy społecznej. I ponoć to ze mną było uzgadniane. No chyba z jakimś moim klonem! Ja i coś takiego? Nie było na pierwszy rzut oka widać, że się do czegoś takiego kompletnie nie nadaję? Ale babka stwierdziła, że jak najbardziej się nadaję.
No to zaczął się ten cholerny dwutygodniowy kurs. Przez pierwsze kilka dni spóźniałam się, bo ciągle wsiadałam w złe emzetki. Ale Ok. Starałam się uważnie słuchać tego, co miała do powiedzenia dyrektorka DPS - u, ale nie było to nic odnośnie tego, co będziemy tutaj robić, raczej ja, dwie koleżanki i kolega dowiedzieliśmy się co nieco o życiu mieszkańców. Ale Ok. Dopiero od jednej pani przykutej do łóżka, częściowo ślepej, ale i ogarniętej szło dowiedzieć się, na czym polega praca opiekuna. Trochę tego jest. Ale Ok. Potem okazało się, że na kursie możemy się do woli opierniczać i tylko obserwować pracę opiekunów, ale jeśli chcemy, możemy w pewnym momencie się do nich przyłączyć. Ale Ok. Wyszło na to, że nawet jeśli coś robiliśmy, i tak mieliśmy długie przerwy, które najczęściej spędziliśmy w kawiarni na parterze. I jaki był zaciesz, gdy można było skorzystać z Wi - Fi :D Co robiliśmy na kursie? Pomagaliśmy przy kąpielach, układaliśmy ciuchy w szafach, rozlewaliśmy herbatę, karmiliśmy mieszkańców, rozmawialiśmy z nimi...Raz nawet trafiliśmy na ich śpiewy. Nazywa się to muzykoterapią. Innymi słowy lajcik w porównaniu z tym, co robiło się na stażu. Nigdy nie zapomnę szczerych rozmów z kolegą, który również jest introwertykiem, ale jakoś nie było tego po nim widać. W ogóle w naszej małej grupce prowadziło się fajne rozmowy. Kolega wymiksował się ze stażu, by dokończyć studia. Wiedział, co robi :D
Opowiedziałabym o stażu, ale to już w następnym poście. I zastanawiam się, czy nie napisałam zbyt wiele. Ale pieprzyć to! :D