czwartek, 2 lipca 2020

Wychodzimy z domów


2020 będzie moim rokiem, myślałam po tym, jak chujowe były dla mnie ostatnie miesiące roku 2019. Czas to sobie odbić i dać się ponieść życiu, choć może nie z aż taką intensywnością jak niektórzy. Z początku wydawało się, że to wyjdzie. Całkiem fajny początek miałam. Jednak niestety coraz częściej mówiło się o koronawirusie.

Ostatecznie w marcu nastąpił lockdown. O dziwo, przyjęłam tę wieść ze spokojem. Co to te parę tygodni (tak, naprawdę myślałam, że to potrwa tylko parę tygodni)? Introwertyczką w końcu jestem. Domatorką po części w sumie też. Wytrzymam. Mam co robić. A jeśli nie będę miała co robić, to i tak szybko się to zmieni. W końcu odrobinę wyobraźni i kreatywności jeszcze, o dziwo, posiadam. Jak to ostatecznie było? Już opowiadam.

Naprawdę cieszyłam się na większą ilość czasu, który mogłabym poświęcić na wszelką twórczość, czy raczej jak w moim przypadku, tfu!rczość. Głównie o słowo pisane chodziło. Rzygać słowami miałam solidnie i niekoniecznie się tym z setkami osób czytających tego bloga dzielić. Bo w sumie po co? Ale i na bloga coś pisać miałam. Może więcej niż dotychczas? Ale gdzie tam! Do tego był potrzebny spokój, który w moim miejscu zamieszkania jest na ogół nieosiągalnym dobrem luksusowym. Mimo to udało mi się puścić w świat tekst o dziwakach, z którego jestem naprawdę zadowolona.

To może czytanie? Jakieś kilkanaście książek nie było jeszcze ruszanych. I to większość nabyta jeszcze w poprzednich latach. Jedne być może bardziej ambitne, a inne z tych typowych czytadeł. Może pokonałabym ciągnący się od dłuższego czasu kryzys czytelniczy? Nijak nie mogłam się jednak do tego zmobilizować i ostatecznie skończyło się na kilkudziesięciu przeczytanych stronach jednej książki.

No to może porządki? Tutaj już poszło mi znacznie lepiej, choć nie jestem maniaczką tego typu czynności. Ale w sumie nic dziwnego, bo rozpierdol w pokoju da się ogarnąć w kilka godzin (ewentualnie dni, jeśli to rozpierdol stulecia) w przeciwieństwie do tego w głowie. Ostatecznie nie skończyło się jedynie na jakimś tam wywalaniu zbędnych rzeczy. Jeszcze meble poprzestawiałam! Od tamtej pory przebywanie w tym pomieszczeniu jest odrobinę bardziej komfortowe.

Trochę spacerowałam po swym urokliwym zadupiu, bo mogłam. I to bez maseczki. Wprowadzane co jakiś czas obostrzenia tego nie zmieniły. Taki paradoks - byłam w lepszej sytuacji od wielu miastowych. Policja jakoś nie czaiła się na każdym kroku. Ba, nikogo z niej przez cały lockdown tu nie widziałam. Podobnie rzecz miała się w miejscowości gminnej (tam już maseczkę jednak nosiłam). Może to dlatego nie do końca wierzyłam, że w wielu miejscach mundurowi przypierdalali się do czego się tylko da. Historie, które słyszałam wydawały się mocno nieprawdopodobne.  Zresztą w przynajmniej niektórych z tych przypadków nie mieli takiego prawa.

Lockdown sprzyjał nadmiernemu siedzeniu w internetach. Byłam jednak bardziej obserwatorką niż uczestniczką dyskusji wszelakich. Ogólnie niewiele znaków życia dawałam we wszelkich social mediach. Po co zresztą tykać najbardziej śmierdzące gówno? Istny festiwal obrzucania nim trwał w najlepsze. Obrywali głównie ci, którzy nie pasowali do szufladki z napisem normalność, ale nie tylko. Nie starałam się tym wszystkim karmić, ale jakoś tak samo wyłaziło z każdego możliwego kąta. I tak sobie czasem myślałam, że natychmiastowe wyginięcie połowy ludzkości nie byłoby wielką stratą dla świata, bo jesteśmy zjebani. I co gorsza, dumni z tego zjebania jesteśmy. Na okrągło się nim chwalimy.

Na szczęście wciąż istniały grupy na Fejsie przeznaczone bardziej dla ludzi myślących, wrażliwych, empatycznych, gdzie dramy były niszczone w zarodku i bywało, że skutkowały banem. I słusznie. Nie ma co z takimi ludźmi dyskutować. Admin/adminka wyraził/a się jasno, że tu nie ma miejsca na mowę nienawiści czy dowalanie komuś, kto ma już wystarczająco ciężko w życiu i szuka pomocy lub chce się tylko wyżalić. Ktoś tej zasady nie respektuje? To niech wypierdala!

A lockdown wielu z nas poharatał mocno. Rozwalona psychika. Rozdzielenie z bliskimi. Masowe utraty pracy i zamknięte uczelnie, przez co wielu młodych dorosłych zostało zmuszonych do powrotu do toksycznych rodziców, od których tak bardzo starali się wyrwać. Zamknięte szkoły. Zamknięte sklepy. Zamknięte lasy. Zamknięte parki. Wydarzenia kulturalne przełożone lub odwołane. Utrudnione pojechanie gdzieś na chwilę poza swoje miasto lub wiochę, o ile nie miało się auta. I nawet jeśli domownicy byli cudowni, kochający, to i tak po jakimś czasie przebywania z nimi co niektórzy dostawali pierdolca. I niejedna osoba uważająca siebie dotychczas za domatora uznawała, że jednak ma tego wszystkiego dość. Innymi słowy, jedna wielka chujnia.

Nie wiedzieć czemu, nawet wtedy ludzie stale wpisywali w Google frazę nie lubię imprez, po czym lądowali konkretnie tutaj. A przecież chwilowo na żadnej być nie musieli dzięki zakazowi zgromadzeń. Czyżby kombinowali, jak tu się wymigać od korona party? Ewentualnie za parę miesięcy jakieś weselicho się szykowało? Ale to w sumie super, że istnieje tylu nas, nieimprezowych. I że ten gatunek ludzi w pierwszej kolejności wchodzi nie do kogoś z pierdyliardem czytelników, a właśnie do mnie. To mój jedyny taki przypadek.

Ostatecznie, gdy już decydowałam się choć na chwilę z internetów ewakuować, jednak zabierałam się też za wyżej wspomniane ogarnianie rozpierdolu w głowie. Czasem się przed tym broniłam, ale uznałam, że jest to konieczne. I doszłam do wniosku, że jest gorzej niż myślałam. Ale powoli do przodu i jeszcze się rozkręcę.

Stopniowo wracało nasze dawne życie. Już nie zamykano nas w domach. Wiele miejsc było już otwartych. Ludzie już jeździli poza swoje miasto lub wiochę. Czyli można już do Łodzi? Najwyraźniej.











20 komentarzy:

  1. Tak, ta sytuacja trochę dała nam wszystkim w kość. Nie jestem zbyt towarzyska, ale nawet mi z czasem zaczęło brakować innych ludzi. Cieszę się, że poluzowali obostrzenia, bo inaczej chyba wszyscy byśmy ześwirowali. I tak, dopóki nie znajdą szczepionki, bezpieczniej nie będzie, musimy się z tym powoli nauczyć żyć...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też do szczególnie towarzyskich osób nie należę i chyba dzięki temu nie ześwirowałam do końca.

      Usuń
  2. Ja na swojej wsi przy lesie 2 km od najbliższych ludzi gdyby nie robienie zakupów ( rzadkie ale zawsze jakieś wyjście ) nie wiedziałabym nawet że koronawirus istnieje. Kurde to było jak takie po prostu najzwyczajniejsze wakacje tyle że po prostu uczyłam się w domu. Jedynie ludzi było mniej ale to też nie był za duży problem. Jedyne problemy były z pracą głównie na wakacje ( miałam wyjechać za granicę i dzięki wszystkim to się udało <3 ! ) no i nie widziałam się ze swoim chłopakiem co zabolało mnie najbardziej :(
    by-tala.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Takie spotkania sam na sam ze sobą ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A po czasie nawet najwięksi samotnicy wymiękali :D

      Usuń
  4. bardzo dziwne, że w Twojej miejscowości nie było policji. U mnie w mieście mało się jej kręciło, a jak już się pojawili, miałam wrażenie, że bali się wysiąść z samochodu, może dlatego uniknęłam tak wielu mandatów hah. Jednak w miejscowościach bardzo małych czaili się cały czas, nawet przy domu mojego chłopaka, bo co i rusz ktoś stamtąd wyjeżdżał i przyjeżdżał, jak do niego jechałam, nieraz mnie zatrzymywali i pytali gdzie się wybieram, on do mnie jechał, sytuacja była taka sama.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Serio tak było u mnie. Z kolei w najbliższym mieście policja pilnowała przestrzegania zasad.

      Usuń
  5. Ja lenistwa lockdownu nie poczułam wcale, bo mnie przytłoczyło zdalne przedszkole ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Początek roku 2020 To był dla mnie koszmar... A potem było tylko gorzej. King mógłby o tym napisać kolejny horror pt Odizolowani. Nie spodziewałabym się w życiu tego co mnie spotkało. Normalnie strach się bać. Los lubi nam płakać figle ale już kur** bez przesady. Umiaru trochę. Lubi nam serwować ostrą jazdę bez trzymanki, bieg na pełnym gazie. Już dawno nie było tak źle w moim życiu, a ta pandemia jedynie wszystko pogorszyło. Chwilami myślałam : Nie no, zaraz wyladuje w wariatkowie. Jeszcze to zdalne nauczanie cholera. Dwie córki do upilnowania, zrobić foty wysłać nauczycielom, żeby widzieli że dziecko pracuje sumiennie. Całe szczęście że już wakacje i że można wyjść dalej niż do sklepu.

    Pozdrawiam serdecznie z Krakowa

    OdpowiedzUsuń
  7. Każdy radził sobie jak potrafił, a czasem nie potrafił...
    Dla mnie nie było różnicy, bo prywatny lockdown trwa już (za) długo. Lecz po nocy przychodzi dzień, a po burzy spokój - niezmiennie to wierzę :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Na szczęście kiedy mieszka się na wsi i ma spory ogród jakoś nie czułam lockdownu. No bo warzywa się same nie zasieją, trawa sama nie skosi, a zakupy w mieście były raz w miesiącu jak dla armii wojska. Czasu było mniej niż normalnie bo doszła nauka zdalna z synem. Mimo wszystko cieszę się, że jakoś to przeszliśmy.

    OdpowiedzUsuń
  9. Mnie te cztery miesiące tak szybko przeleciały przez palce... ale na szczęście przez całą izolację byłam u siebie, więc nikt mi nie zatruwał życia i jak zbyt mocno foliarze wchodzili w moją wirtualną przestrzeń, zwyczajnie sprzątałam i po wszystkim słuchałam muzyki. Podzielę się, jeżeli będziesz miała ochotę https://open.spotify.com/playlist/0FaLorWtwgHIARhmeocc2i

    OdpowiedzUsuń
  10. mi było ciężko, nie wiedziałam nawet,że aż tak lubię ruch, gwar i ludzi!
    okularnicawkapciach.wordpress.com

    OdpowiedzUsuń
  11. Podobnie jak Ty miałam nadzieję,że rok 2020 będzie moim rokiem. Takie magiczne liczby takie magiczne urodziny i będzie wszystko zajebiście. I tak bardzo się pomyliłam..Samego lock downu nie bardzo zauważyłam, z natury jestem domatorem a do pracy i tak jeździłam, więc różnica dla mnie taka, że maseczka i mniej ludzi w autobusie. No i początkowo uciążliwe zakupy, które i tak robiłam raz na tydzień, zawsze, o nie cierpię łazić po sklepach. Poza tym, że boję się o pracę, a ceny poszły w górę dla mnie niewiele się zmieniło.

    OdpowiedzUsuń
  12. Początkowo było nawet fajnie tak sobie siedzieć w domu. Jednak po paru tygodniach wzrastał poziom stresu, nerwy itd. Nie ma opcji, człowiek, by się czuć w miarę, nawet jak jest introwertykiem jak ja czasem musi wyjść poza dom. Nawet by się ot tak przejść po ulicach bez celu.

    U mnie jakoś nie widziałem, by ktoś pilnował noszenia maseczek. Może pilnują jak nie patrzę?

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  13. Dla mnie ta sytuacja nie byłam nadzwyczajnym utrudnieniem. Po prostu wróciłam w marcu do domu i rozpoczęłam zdalną naukę. Fakt, że mieszkam na wsi również działał i działa na moją korzyść bo mogłam o każdej porze wyjść do ogródka i sadu, bez zastanawiania się czy grozi mi wirusowe niebezpieczeństwo.

    Co będzie dalej? Trudno stwierdzić. Był taki moment, że nowych przypadków pojawiało się coraz mniej, by teraz znowu powróciły dawne statystyki... a okres wakacyjny niestety nie sprzyja.

    Ważne by każdy zadbał o siebie i innych ludzi wokół stosując się do norm i zaleceń.


    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  14. To myślałaś tak jak ja na początku, też miałam dosyć kiepski czas i wakacje 2019 i myślałam, że w 2020 sobie wszystko odpije i będzie najlepszy rok w moim życiu..taa.. zaczęło się super, bo w lutym polecieliśmy na kilka dni do Wiednia, w kwitniu miałam lecieć do Hiszpanii, a w maju do Włoch, taki tam rok podróżniczy, jeszcze w marcu mieli męża koledzy z Polski do nas przyleciec na tydzień i mieliśmy zwiedzac Szkocje i wyspy, jednak niestety akurat pod koniec marca w Szkocji zaczeli lockdown i nasze plany się posypały. Na początku nawet się cieszyłam, że mam więcej czasu i college miałam przez emaile, pisałam raporty, eseje w domu i całe dnie miałam dla siebie. Ale później zaczął się we mnie bunt, pomimo tego, że jestem introwertyczką i nie przeszkadza mi siedzenie w domu, po kilku dniach musiałam wyjść na dwór choćby na hulajnogę, a później wybierałam się do lasu do którego miałam blisko. Na szczęście u mnie w Szkocji, nie zamknęli lasów, parków na początku była swoboda, tyle, że nie można było się widywać z rodziną i przyjaciółmi, o ile z przyjaciółmi jakoś trzymałam sie zasad to nie wyobrażałam sobie, jak mogę się nie widywać z moją mamą, tym bardziej, że miałam tyle wolnego czasu, więc do niej jeździłam (dobrze, że mieszka ode mnie 30 min na hulajnodze więc w miare niedaleko) i czasami nawet 3 razy w tyg sie widzialam, ale współczułam ludziom, którzy zostali sami bo to na pewno jest ciezko sie z nikim nie widywac przez pare dobrych tyg.
    Najgorsze jest to, że miałam niesamowite dzieciaczki w przedszkolu na praktykach i nawet sie z nimi nie pożegnałam...I czas bardzo szybko mi przelecial, nie moge uwierzyc ze za dwa dni juz polowa lipca.

    OdpowiedzUsuń
  15. Jesteśmy przyzwyczajeni do życia jakie było i dlatego ciężko nam się przestawić. Teraz się czuje lepiej ale wtedy bardzo źle. Jako elstrawertyczka tragicznie to znosiłam i dzięki Bogu chociaż chodzilam do pracy bo bym się zanudziła.

    OdpowiedzUsuń
  16. Koronawirus jakoś mnie minął i cały ten szał. Na samym początku pojechałam tylko do rodziców, bo tam las i pola. A tak: normalne życie, tylko place zabaw zamknięte i więcej wyjazdów na prywatną działkę. oj, ratowała nas bardzo. Nie wiem, co zrobiłabym z 2-letniem wulkanem w domu przez tyle miesięcy.

    Teraz nie daję się porwać temu wszystkiemu. Choć czasem myślę, że to taka bardzo łagodna wersja jakiejś mini wojny.

    OdpowiedzUsuń